Hamtaro: Ham-Ham Heartbreak gra dla małych dziewczynek?

Witam wszystkich świeżo po świętach! Prezenty rozdane, stół wigilijny wyczyszczony z jedzenia, więc jak najbardziej wypada w coś pograć...


Witam wszystkich świeżo po świętach! Prezenty rozdane, stół wigilijny wyczyszczony z jedzenia, więc jak najbardziej wypada w coś pograć. Ten okres w roku doceniam najbardziej, głównie przez ilość wolnego czasu jaki mogę spożytkować na swoje ulubione hobby. Od razu pisze, gram w kilka tytułów na raz, a ten jest jednym z nich.


Hamtaro: Ham-Ham Heartbreak, co to do cholery w ogóle jest? No to w skrócie: Hamtaro to chomik z Japońskich kreskówek, który doczekał się również kilku gier. W Japonii jest to bardzo znana postać, głównie przez swój uroczy wygląd i troszkę dziwne podejście do życia. Gryzoń jest na tyle rozpoznawalny, że w pewnym momencie przebił pod względem popularności samego Pikatchu! Jeżeli chodzi o grę. Została ona stworzona i wydana przez Nintendo, więc o jakość produkcji nie powinniście się obawiać.


Gra dostępna tylko na Nintendo Gameboy Advance (legalnie). Inni mogą zagrać na smartfonie czy przerobionym psp. Dobra, wskakujemy! Po przejściu przez panel wyboru języka i nazwaniu naszego chomika i jego partnerki rozpoczyna się gra. Widzimy szarego chomika w przebraniu diabełka, który swoim trójzębem przebija serduszka zakochanych chomików (Jezu, stary w co ty grasz?). Cicho cicho jest dobrze zobaczycie. Wracając, zauroczone sobą chomiki po spotkaniu z widłami "diabełka" są na siebie obrażone i rozchodzą się. Po krótkiej chwili przed szarym gryzoniem stajemy my, czyli Hamtaro. Niestety, nie możemy nic zrobić, a zły chomik wręcz taranuje nas. Na szczęście wszystko to okazało się snem! Do naszego łóżka przybiega większy chomik o imieniu Boss, który nas wybudził z tego koszmaru. Każe nam szybko się ogarnąć i zejść na dół. Na górze nie ma za bardzo nic do roboty więc podążamy za naszym szefem. Niestety, Hamtaro potyka się na schodach i przewraca wiadro z wodą na chomikowy słownik. Tak, nasz bohater jest troszkę roztrzepany i gapowaty. Boss lekko załamany tłumaczy nam, że przez naszą nieuwagę będziemy musieli od nowa uczyć się "języka chomików". Pierwsze cztery słowa przekazuje nam osobiście, a resztę będziemy odkrywać podczas naszej podróży. Zanim jednak, zaczniemy działać, musimy odnaleźć Bijou, naszą chomikową partnerkę. Po wykonaniu wszystkich zadań w odpowiedniej kolejności udaje nam się ją odszukać. Szczęśliwi wracamy do domu, aż nagle pojawia się on! Ten diabeł chomik. Po krótkiej rozmowie dowiadujemy się, że to on stoi za rozwalaniem związków i czerpie z tego dużą przyjemność. (no nie domyśliłbym się) A jego imię to...
SPAT
I to z grubsza tyle jeżeli chodzi o fabułę. Nasza przygoda będzie polegać na pomaganiu innym chomikom, uczeniu się nowych słów, które ułatwią nam podróż i eksplorację nowych miejsc. Gra jest typową przygodówką, w której będziemy często się wracać z "pomieszczenia do pomieszczenia". Zdobądź potrzebny przedmiot, daj go innemu chomikowi, który w zamian przekaże nam inną kluczową rzecz. Niby nic specjalnego, więc co jest tak ciekawego, że aż chciałem ujawnić się z graniem w jakaś grę dla małych dziewczynek? No cóż, tutaj chyba naprawdę Nintendo zadziałało swoimi zaklęciami. Gra, jest po prostu śliczna! Plansze są naprawdę fajnie wykonane i różnorodne. Ogromna ilość słownictwa, którą się uczymy będzie nam pomagać na każdym kroku, a urocze chomiki są po prostu niesamowite. No i mój najważniejszy argument. Sprite'y, z których zostały wykonane wszystkie gryzonie, to jest majstersztyk! Ilość pracy włożonej w ich stworzenie, detale i całą różnorodność. Nie potrafię oderwać od nich oczu. Ktoś w Nintendo naprawdę się postarał, bo gra choć wyszła na słabym sprzęcie to wykorzystano jego możliwości w stu procentach. 


Co mogę powiedzieć... gra dla małych dziewczynek, którą polecam! Fajna i luźna przygoda z lekkim humorem i nietypowymi rozwiązaniami. Idealna, na niezobowiązujące granie z doskoku pomiędzy dużymi tytułami. 

0 komentarzy:

Batman Begins - krótka notka o fajnej grze

Przyznaję, trochę się tu zakurzyło. Przed oczami mam dziki zachód i te toczące się sianko, ale mniejsza o to! Nie ma co się tłumaczyć, ...


Przyznaję, trochę się tu zakurzyło. Przed oczami mam dziki zachód i te toczące się sianko, ale mniejsza o to! Nie ma co się tłumaczyć, jesteśmy przecież dorośli - chyba. No cóż, oprócz skakania z jednej części Monster Huntera na drugą, nie miałem zbytnio czasu na nic innego. Znalazłem nowe hobby, o tym kiedy indziej. Swego czasu zacząłem grać w Batman Begins na PS2, które otrzymałem jako prezent od mojego dobrego przyjaciela. Po wielu podejściach udało mi się go ukończyć i przyszedłem się tutaj pochwalić. Żeby nie było, te kilka przystąpień nie było spowodowanych tym, że gra jest nudna, po prostu brakowało czasu.


Batman Begins - w mocnym skrócie to gra z 2005 roku wydana przez EA ze starym sloganem "Challenge Everything" oparta na filmie o tym samym tytule. Wcielamy się w tytułowego człowieka nietoperza i śledzimy jego poczynania, aby stać się w końcu tytułowym Batmanem. Gra to typowa platformówka z elementami bijatyki, skradanki i znajdziemy tu też proste zagadki logiczne. Jednak, żeby nie było zbyt nudno mamy też okazję zasiąść za kółkiem Tumblera czyli pierwszego Batmobila!
To tutaj będziemy napajać strachem naszych przeciwników przez różnego rodzaju sztuczki w celu osłabienia ich morale. Tak, ten sam system został potem rozwinięty w serii Arkham. Wyciąganie kluczowych informacji z pobitych ochroniarzy, wykorzystywanie najnowszych gadżetów do hakowania kamer lub otwierania drzwi. To i wiele więcej znajdziecie tutaj.


Ogromnym plusem jest tutaj dubbing. Dzięki licencji filmowej, wszystkie postacie w grze mają swoje oryginalne głosy. Michael Cain, Christian Bale, Liam Neeson, Gary Oldman czy Morgan Freeman - cała ekipa na pokładzie! Dodatkowo, gra rzuca w nas przerywniki pomiędzy rozdziałami w postaci, krótkich filmików wyciętych prosto z filmu. Przez taki zabieg możemy bardziej wczuć się w klimat gry. O samej fabule nie ma co mówić, jeżeli oglądało się film to nic nas nie zaskoczy. Jedyna różnica jest taka, że tym razem to my ustalamy komu skopiemy najpierw tyłek, zamiast tylko biernie patrzeć z boku na całą akcje. 


Nie ukrywam, gra jest już trochę stara - 12 lat! Nie mniej, nie zestarzała się zbytnio i bawiłem się przy niej wyśmienicie. Słysząc co raz głos, któregoś z aktorów byłem pod wielkim wrażeniem włożonej pracy. Muzyka i przerywniki budziły we mnie miłe wspomnienia związane z filmem, a fakt, że mogę go sobie odświeżyć w taki sposób jest naprawdę dużym plusem. Podsumowując, Batman Begins moim zdaniem to jedna z najlepszych gier opartych na licencji filmowej (niby żadne osiągnięcie). Dobrze poprowadzony scenariusz żywcem wyciągnięty z filmu bez jakichś udziwnień uważam za dobry ruch. Gra nie jest jakaś super długa, a ostatni boss jest naprawdę zaskakujący. Co mnie zdziwiło to brak kolejnych części gier, przecież Batman wyszedł w formie trylogii! Wszystkim fanom nietoperza z ręką na sercu polecam.

0 komentarzy:

SEGA SATURN - konsolowe marzenie z dzieciństwa cz. 2 (unboxing)

Pierwszy wpis o Saturnie nie był przypadkowy, idąc więc za ciosem rozpakuję dzisiaj dla Was mój wymarzony zestaw z konsolą! Będzie to typo...

Pierwszy wpis o Saturnie nie był przypadkowy, idąc więc za ciosem rozpakuję dzisiaj dla Was mój wymarzony zestaw z konsolą! Będzie to typowa uczta dla oczu, bo wrażenia z użytkowania to temat na oddzielną notkę. Nie przedłużając, zapraszam do obejrzenia chyba największego skarbu (pod względem sentymentalnym) z mojej kolekcji.


Na froncie kartonu znajduje się oczywiście wizualizacja konsoli Sega Saturn, model MK II wraz z oryginalnym padem, podobnie też na spodzie i bokach. Na górze znajdziemy mozaikę najlepszych tytułów oraz listę opcjonalnych, licencjonowanych akcesoriów, które można dokupić oddzielnie. W odróżnieniu od opakowania PlayStation 1, tutaj nie ma nigdzie listy co właściwie powinno znajdować się w pudełku. Na spodzie umieszczono za to szczegółową specyfikację techniczną konsoli w kilku językach.

Czas wyjąć wszystko z pudła...







Oryginalny kontroler drugiej generacji MK-80313



Na pierwszy rzut oka pad wygląda jak zabawka, ale przy bliższym kontakcie robi pozytywne wrażenie. Przede wszystkim bardzo dobrze leży w dłoniach. Kontroler został wykonany z dobrej jakości plastiku, chociaż (zwłaszcza jego błyszcząca, przednia część) wykazuje spore tendencje do palcowania. Przyciski wydają się naprawdę solidne, zobaczymy więc jak sprawdzi się przy dłuższym giercowaniu.

Papierologia



- broszurka informacyjna, głównie o tym jak szybko podłączyć konsolę z użyciem różnych kabli

- instrukcja w kilku językach zawierająca sporo istotnych informacji (np. jak wymienić baterię podtrzymującą pamięć)

- karta gwarancyjna 

- ankieta dotycząca ulubionych gier itp.

- inne papierki informujące o zmianie adresu firmy czy obecności kabla antenowego w zestawie

Okablowanie


W opakowaniu znajdują się dwa oryginalne kable: antenowy (RFU MK-80306) i zasilający. Ciekawe, że nawet przewód sieciowy ma wytłoczone logo i napis SEGA SATURN.

Konsola SEGA SATURN drugiej generacji (MK-80200A-50)




U góry nad czytnikiem wbudowany jest slot, w którym niestety nie możemy odtwarzać kartridży z Mega Drive'a ;) Możemy umieścić tam za to kartę pamięci, a także rozszerzyć pamięć RAM konsoli. Z tego drugiego rozwiązania korzysta praktycznie tylko kilka tytułów wydanych wyłącznie w Japonii. Z tyłu mamy wyjście A/V, zasilanie oraz port do połączenia ze sobą dwóch konsol. Pod zaślepką ukryta jest bateria podtrzymująca zegar oraz zapisane stany gier. Ponadto jest tam miejsce na kartę VIDEO CD.



Zawsze gdy oglądałem Saturna na zdjęciach wydawał mi się naprawdę spory. W rzeczywistości konsolka wygląda świetnie; jest dość zgrabna, odrobinę cięższa i wyższa od np. konkretnie odchudzonego, ostatniego modelu klasycznego PlayStation 1 - SCPH-9002. Obudowa konsoli została wykonana z  matowego plastiku, który choć przyciąga odciski palców tak samo jak pad to przynajmniej nie rysuje się od byle przetarcia szmatką.


Egzemplarz, który mi się trafił jest dość zadbany (na zdjęciu nie było tego wyraźnie widać) i mam nadzieję, że będzie jeszcze długo służył. Jestem zachwycony też kompletnością całego zestawu, nawet pudełko mimo upływu lat wyglada całkiem nieźle. Ach, już nie mogę się doczekać aż ogram wszystkie te gry, które zawsze chciałem mieć! Serdecznie dziękuję wszystkim oglądającym, mam nadzieję że mimo słabego światła da się coś na tych fotkach zobaczyć. Wrażenia z użytkowania już wkrótce. Do przeczytania!

1 komentarzy:

SEGA SATURN - konsolowe marzenie z dzieciństwa cz. 1

W drugiej połowie lat 90 cała Polska oszalała na punkcie pierwszego Playstation. W naszej rodzinie (zarówno mojej jak i ciotecznej siostry...

W drugiej połowie lat 90 cała Polska oszalała na punkcie pierwszego Playstation. W naszej rodzinie (zarówno mojej jak i ciotecznej siostry) ostateczną decyzję o kupnie sprzętu podejmowali ojcowie. Zresztą kto by słuchał wywodów dzieciaka, który wiekowo dobija raptem do połowy podstawówki? Argumentów finansowych również brakowało, bo z kieszonkowego po paru miesiącach wyrzeczeń ledwo dało się odłożyć na oryginalną grę na PC, a co dopiero na nową konsolę. Wspomniana wcześniej siostra cioteczna prosiła swojego tatę, aby przywiózł jej z USA Nintendo 64 wraz z Mario. Ku jej rozczarowaniu, a naszej radości wujek przywiózł konsolę, ale było to PlayStation 1 wraz z Tekkenem 2. Pocztą pantoflową rozniosła się wieść jaki to genialny sprzęt, więc kiedy ja wyprosiłem swoją grową maszynkę jedynym słusznym wyborem wydawała się konsola Sony. Mnie jednak w międzyczasie zainteresował inny sprzęt o którym czytałem w czasopiśmie Secret Service. "Tato, a może byśmy kupili Segę Saturn?" - zaproponowałem. W odpowiedzi usłyszałem mniej więcej "Przestań, jakiś badziew, gry drogie etc." Tak, ojciec już wiedział, że PlayStation 1 da się przerobić i w ten sposób klamka zapadła - albo ta konsola, albo żadna...

Nie mówię, że ostatecznie wyszło źle. Wrost przeciwnie, jestem ogromnie wdzięczny zarówno dla wujka jak i taty, że tak się potoczyła sprawa z moją pierwszą konsolą z prawdziwego zdarzenia (pożyczonego Commodore i własnego Pegasusa nie liczę). Mnóstwo pięknych wspomnień i absolutnie genialnych gier to właśnie PlayStation 1. Choć nie mogę pozbyć się wrażenia, że gdyby nie było piratów pewnie człowiek jeszcze bardziej doceniałby poszczególne tytuły. Mimo uwielbienia dla konsoli Sony, gdzieś w tle zawsze towarzyszyła mi Sega Saturn.


Z grami na Saturna zetknąłem się na wielu innych platformach za sprawą konwersji i niestety nigdy nie było mi dane zobaczyć oryginałów w akcji. Czy można czerpać przyjemność z grania w Virtua Fighter 2, którego komputerowa wersja wymagała do płynnego działania Pentium 166 z akceleratorem 3D na wysłużonym Pentium 133 bez akceleratora? Można próbować; mimo słabych tekstur czy animacji oscylującej w okolicach 10-15 klatek bardzo mi się ta gra podobała i tylko wyobrażałem sobie jak to musi hulać na konsoli Segi


Innym razem zobaczyłem Ultimate Mortal Kombat 3 na automatach i byłem po prostu oczarowany tą wersją. Pamiętałem, że wychodzi też na Saturna. Moja spiracona, zwykła trójka na PC nijak się miała do tego co zobaczyłem i usłyszałem. W UMK 3 miód po prostu wylewał się z ekranu. Świetna muzyka, ulubieni bohaterowie (których brakowało w MK 3) i w dodatku nowe, piękne tła! Nawet Mortal Kombat Trilogy, które wyszło później praktycznie na każdą platformę i posiadało znacznie więcej postaci, nie potrafiło zatrzeć tego doskonałego obrazu w głowie. 

Jak przez mgłę pamiętam jeszcze Virtua Cop oraz Sega Rally, w które również grało mi się znakomicie, chociaż już nie wiem w jakich okolicznościach - na pewno nie na konsoli. Zdaję sobie sprawę, że te tytuły które wymieniłem nie są może jakieś szczególnie wyrafinowane ale jak byłem dzieckiem to właśnie takie gry interesowały mnie najbardziej.


Intensywnie czytałem konsolową rubrykę Secret Service, gdzie Gulash umiał konkretnie podkręcić zainteresowanie różnymi tytułami. Publikowane były także specyfikacje techniczne i porównania poszczególnych konsol. Jednocześnie nie wydawały się one pod żadnym względem stronnicze - mój konsolowy guru potrafił obiektywnie przedstawić każdą platformę punktując jej wady i zalety. Byłem pewien, że Saturn choć mało obecny w Polsce doskonale radzi sobie za to na bardziej rozwiniętych, światowych rynkach. Prawda okazała się dużo bardziej bolesna, co nie zmienia faktu że Sega Saturn miała bardzo wiele oryginalnych, interesujących gier w które nie miałem jak zagrać. Niestety nikt ze znajomych nie posiadał tej maszynki, dookoła były same PlayStation 1. Cóż mi pozostało... 


Oglądałem więc na Polonii 1 magazyn Escape, a tam co rusz pojawiały się gry na konsolę Segi. Innym razem Tomasz Knapik opowiadał jak jakiś szczęściarz wygrał na Gambleriadzie turniej w Virtua Fighter 2 i tym sposobem zgarnął Saturna. Pamiętam komentarz w stylu "Ciekawe ile trzeba ćwiczyć, aby mieć tak sprawne palce". Chłonąłem to wszystko jak gąbka i ogromnie zazdrościłem. Kątem oka zawsze śledziłem co ciekawego wychodzi na Segę Saturn, a na wyobraźnię konkretnie działały publikowane w gazetach reklamy. Najbardziej sugestywna była ta z ostatniego skanu. Wydawała mi się tak bliska jakby autentycznie pisał ją jakiś nastolatek podjarany nową konsolą. Dosłownie taki kolega z klatki obok. Gdyby tylko był podany adres na pewno byłbym tam natychmiast.


Kiedy jakieś 3 lata temu zacząłem budować od zera swoją kolekcję PlayStation 1, byłem pełen wątpliwości. Nie chciałem kolekcjonować gier dla samego zbieractwa. Chciałem po prostu w nie grać i odkrywać kolejne. Jak się okazało był to świetny ruch, bo mimo upływu czasu te tytuły potrafią mnie przykuć do konsoli o wiele skuteczniej niż współczesne produkcje. A gdyby tak sprawić sobie Segę Saturn i spełnić jedno z ważniejszych konsolowych marzeń... tyle że jakieś 20 lat później?

1 komentarzy:

Gry dla dwojga #3

Witam wszystkich, którzy szukają czegoś w co można pograć we dwoje i spędzić miło czas. Tym razem padło na strzelankę z trybem kooperac...


Witam wszystkich, którzy szukają czegoś w co można pograć we dwoje i spędzić miło czas. Tym razem padło na strzelankę z trybem kooperacji dla dwojga. Oczywiście mowa o Resident Evil V Gold Edition. Gra dosyć stara, ale tu nie o to chodzi. Koniecznym wymogiem do gry dla dwóch osób (przynajmniej dla mnie) jest możliwość ogrania wspólnie z partnerem całej kampanii/przygody itd. Nie lubię pół środków typu specjalne misje dla dwojga, albo zestaw wyzwań, które po chwili zaczynają być powtarzalne i nudne. Capcom zaszalał i dał swój survival horror na dwoje. No bo co może być przyjemniejszego od zabijania zombie? Dobra dobra, wróćmy do początku. Ogólnie, nie jestem fanem strzelanin, a tym bardziej na podzielonym ekranie. Może dlatego, że mam mały telewizor (tylko 32" wstyd!), a może po prostu ciężko znaleźć shootera, który faktycznie stawia mocno na fabułę zamiast typowe "pif paf" i do przodu? Przekonajmy się, zapraszam was do moich wrażeń z Resident Evil V Gold Edition, w którego graliśmy wspólnie z narzeczoną.


Czym właściwie jest Resident Evil? Tego chyba nie muszę tłumaczyć. Jest to jedna z najbardziej rozpoznawalnych marek w świecie gier, a dodatkowo dorobiła się kilku filmów! Wstyd przyznać, ale był to nasz pierwszy Resident, więc jeżeli chodzi o fabułę to byliśmy zieloni. Coś tam wiedziałem, ale nigdy nie wnikałem (jakiś wirus zaraża ludzi i robią się zombiaki - typowe). Co do samego wydania Residenta V w wersji Gold, poniżej główne różnice w porównaniu do podstawowej edycji:
- dwa dodatkowe scenariusze
- nowy tryb trudności
- nowe grywalne postacie
- nowe kostiumy dla głównych bohaterów
- tryb versus
- wsparcie kontrolerów move

Najbardziej w tym wydaniu podoba mi się pudełko i książeczka, która jest naprawdę napakowana. Nie oszukujmy się w tych czasach puste opakowanie (dają jeszcze płytę!) jest standardem, więc taka instrukcja naprawdę poprawia humor. Na dodatki zbytnio nie zwracałem uwagi przy wyborze wersji; gra jest dosyć stara i można ją wyrwać za małe pieniądze. 
Aż 31 stron do czytania!

OK, pora powiedzieć coś o samym tytule. Resident Evil V dzieje się, w Afryce, więc szykujcie się na piaszczyste tereny i betonowe zabudowy. Wcielamy się w dwójkę agentów - Chrisa oraz Shevę, którzy mają za zadanie skontaktować się z pewnym informatorem. Do reszty sami sobie dojdziecie. Na samym początku można dostać niezłego szoku. Podczas pierwszego uruchomienia, myślałem, że coś jest zepsute, albo ja nie potrafię zmienić ustawień. Gdy wybierzemy tryb kooperacji, gra dzieli ekran horyzontalnie. Niby w tym nic dziwnego, ale co mnie mocno zaskoczyło to w jak sposób to robi. Zamiast zwyczajnie "podzielić" ten skubaniec wpycha po dwóch stronach czarne tło. Oprócz mniejszego ekranu przez podział horyzontalny, mamy więc super mały ekran przez te cholerne paski. Nie da się ich wyłączyć. Będą tam na stałe - jak twierdzą twórcy to daje bardziej kinowy efekt. Spoko, tylko przy moim telewizorku, musieliśmy siedzieć jak za czasów Pegasusa - na podłodze z nosami w telewizorze.
O to te dziadostwo, po co to komu?!

Jeszcze dorzucę do pieca. Sterowanie i poziom trudności. Nie zniechęcajcie się, ale jeżeli to wasz pierwszy Resident to polecam wybrać najłatwiejszy poziom Spokojnie, gra da wam w kość i to nie raz. Strzelać też trzeba się nauczyć, chociaż tutaj to bardziej kwestia przyzwyczajenia do pada (grasz dużo to sobie poradzisz). Fabuła fabuła, czy tam jakaś była? No była, niby nic nie wiedzieliśmy o poprzednich częściach i ich bohaterach, ale bez problemu rozumieliśmy co się dzieje. Mnie tak naprawdę interesowały inne rzeczy...



Strzelanie! Powtarzam się - choć sterowanie było na początku toporne, to potem nie miałem żadnego problemu z wyczuciem gnata. Co do giwer trochę ich dali do wyboru. Od zwykłych pistoletów, dubeltówek, karabinów maszynowych, aż po rakietnice i granatniki. Bardzo fajną opcją jest ulepszanie broni. Za zdobyte skarby i odnalezione nowe pukawki, mogliśmy zmieniać statystyki naszych broni lub kupować nowe. Dużym minusem dla mnie był brak możliwości kupowania amunicji. Hej, ale przecież to survival horror, trzeba oszczędzać naboje! Ja rozumiem, ale jeżeli tak jest to czemu mogę w sklepie kupić broń, potem ją sprzedać, a oprócz kasy dostaję jeszcze trochę amunicji? Nie lepiej było dać opcję zakupu pocisków i pozwolić człowiekowi nacieszyć się tym całym strzelaniem? Przez to bardzo często kończyłem lub zaczynałem misję z pustym magazynkiem. Na szczęście mój partner był bardziej "oszczędny" i nie pakował tyle ołowiu w każdego umarlaka. A ja? No nie mogłem odpuścić, to było bardzo satysfakcjonujące. Odpieranie kolejnych fali tych umarlaków, chociaż momentami szły bez końca - rozum podpowiadał żeby uciekać, ale serce kazało ciągnąć za spust! 


W grze mamy drobne zagadki, które momentami sztucznie wydłużały długość danego etapu. Na szczęście nie było ich dużo i jak szybko się pojawiały, tak szybko znikały. Czasem trzeba było gdzieś podsadzić swego partnera, aby mógł on użyć wcześniej niedostępnego przełącznika. Zaskoczę was, jeżeli powiem, że przeważnie po takim motywie pojawiali się wrogowie? Niestety, pod tym względem Resident nie był mocno "zaskakujący", jednak to pozwalało na lepsze przygotowanie się do walki. Wciąż zdarzało nam się ginąć. Po każdym ukończonym etapie, gra wyświetlała nasze statystyki: ile razy zginęliśmy, ile zombie zabiliśmy, naszą skuteczność/celność i takie tam. Nie powiem, miło widzieć jak nasz postęp idzie w górę w porównaniu do poprzedniego rozdziału. 


Podsumowując, Resident Evil V Gold Edition to całkiem fajna przygoda na wiele wieczorów. Chociaż sterowanie czy poziom trudności mogą sprawiać problem, to całościowy klimat Afryki, wściekłych zombie czy ulepszania ekwipunku potrafi cholernie wciągnąć. Zapomniałbym dodać, każda z postaci ma też białą broń do samoobrony. Nadaje się ona tylko do rozwalania skrzynek z amunicją. Nawet nie marnujcie sobie czasu żeby kogoś nią zabijać. Gra w żadnym wypadku nie jest straszna, ale jako survival horror z zombie trzyma się nieźle. Nie dajcie się zniechęcić przez ten cholerny podział ekranu! Moja narzeczona w ogóle nie była przekonana do tej gry, ale dała jej szansę i po jej ukończeniu bardziej chwaliła niż ja! Wszystkim, którzy chcą tak jak ja postrzelać do czarn.. znaczy zombie, lubią ulepszać bronie i współpracować ze swoim partnerem - polecam!

0 komentarzy:

KONKURS - Świętujemy Pierwszy Rok z JESZCZE JEDEN LEVEL

Ruszamy z pierwszym w historii Jeszcze Jeden Level tak poważnym konkursem, gdzie zgarnąć możecie gry które po prostu wypada mieć w swojej k...

Ruszamy z pierwszym w historii Jeszcze Jeden Level tak poważnym konkursem, gdzie zgarnąć możecie gry które po prostu wypada mieć w swojej kolekcji!


Nagroda za pierwsze (1) miejsce - Crash Bandicoot w wersji platynowej

Nagroda za drugie (2) miejsce - Tekken 3 w wersji premierowej

Nagroda za trzecie (3) miejsce - Gran Turismo 2 w wersji premierowej

Wszystkie gry są używane, ale za to w bardzo dobrym stanie i kompletne jak przystało na nagrody w konkursie.  Co trzeba zrobić aby je zdobyć? 


Powiem szczerze, że zadanie nie jest łatwe. Ba, dla niektórych osób może okazać się nawet niewykonalne! Otóż nie wystarczy polubienie profilu na Facebooku (jest to bardzo miłe, ale nie ma znaczenia dla samego konkursu), nie wystarczy skomentować posta czy nawet wysłać długiego maila. Aby wziąc udział w konkursie trzeba zrobić dawno zapomnianą rzecz i wysłać do nas kartkę, np. pocztą na adres:

Jeszcze Jeden Level
Św. Wojciecha 18/66
15-202 Białystok

Wysłana kartka nie może być oczywiście pusta :) Chciałbym, abyście naskrobali tam parę słów; która z konsol (możecie przebierać w całej przebogatej historii) zrobiła na Was największe wrażenie i dlaczego? Podanie jednego lub kilku ulubionych tytułów jest oczywiście wskazane. Nie ograniczamy Was formą nadsyłanych prac; można napisać kilka zdań, wypracowanie, esej, ułożyć wierszyk albo narysować rysunek (jeśli czujecie się na siłach). Grunt, żeby to była Wasza praca autorska, a nie plagiat! Komisja w składzie Deathcoil & Wojtek subiektywnie oceni nadesłane materiały i po burzliwej debacie wyłoni zwycięzców. Na zgłoszenia czekamy do końca sierpnia! Nie zapomnijcie dopisać nazwy Waszego miasta, adresu mailowego (potwierdzimy że zgłoszenie faktycznie dotarło) oraz ksywki. Jeśli wartościowych prac będzie dużo więcej niż nagród głównych, wylosujemy dodatkowe gadżety, np. spośród tych z poniższego zdjęcia. Mamy też do rozdania demówki z PlayStation Magazine UK, a także trochę akcesoriów do PlayStation 1. Wszystko zależy od Was!


Liczymy na konkretny odzew, bo te wszystkie rzeczy są właśnie dla Was. Chociaż... w przypadku słabej frekwencji zawsze możemy się podzielić między sobą prawda Wojtek? :) Na dniach wrzucę szczegółowy regulamin, a już teraz zapraszam do wspominków i nadsyłania zgłoszeń.

0 komentarzy:

Pokemon SUN - do trzech razy sztuka!

Po dłuższej przerwie wpadłem z kolejną grą. Niestety, wakacje, dom i praca naprawdę odebrały mi czas i chęci do grania. Pad od kons...



http://vignette1.wikia.nocookie.net/pokemon/images/5/58/Pok%C3%A9mon_Sun_logo.png/revision/latest?cb=20160226165047


Po dłuższej przerwie wpadłem z kolejną grą. Niestety, wakacje, dom i praca naprawdę odebrały mi czas i chęci do grania. Pad od konsoli trzymałem tylko po to żeby zmieniać serial w Netfliksie (gówno wciąga strasznie), dopiero wczoraj po prawie miesięcznej przerwie udało mi się "coś pograć". Kolejny raz dałem szanse Pokemon Sun, to już moje trzecie podejście i mam nadzieje, że tym razem uda mi się ukończyć tę odsłonę. Dlaczego trzeci raz i jeszcze nie odpuściłem? Sam nie wiem, kiedy dostałem N3DSXL na święta w zestawie z pokemonami, byłem nastawiony bardzo pozytywnie. Szybko zasiadłem do nich i zacząłem zabawę, niestety na horyzoncie pojawił się Monster Hunter Generations, a Pikatchu z kolegami poszedł w odstawkę. Po ukończeniu monstera, postanowiłem wrócić do pokemonów i niestety szybko odpuściłem.

http://www.hardcoregamer.com/wp-content/uploads/2016/05/PokC%CC%A7mon-Sun-box-art.jpg

Pokemon Sun to 7 generacja znanej na całym świecie serii gier o kieszonkowych potworkach od studia Game Freak. Ta część miała dla mnie również duże znaczenie - to były moje pierwsze oryginalne pokemony. Poprzednie części ogrywałem na emulatorach. Kiedy pierwsze poki Red i Blue były na topie, nie miałem nawet pojęcia o czymś takim jak Gameboy. W podstawówce wszyscy grali w to na informatyce. Wreszcie po tylu latach dorobiłem się kieszonkowej konsolki od Nintendo i mogłem na własnej skórze sprawdzić jak się gra w "prawdziwe" Pokemony.

https://i.ytimg.com/vi/WnI7skE4_9k/maxresdefault.jpg

No dobra, wrzucam grę do konsoli i lecimy! Piękny opening, tworzenie postaci i już jestem w grze. Podstawy nie zmieniły się kompletnie, nadal jesteśmy dzieckiem wychowywanym przez samotną matkę (gdzie ci ojcowie spieprzają?), która nie ma nic przeciwko, że jej 10 letnie dziecko wyrusza w świat. Wybieramy potworka startera, a gra chwyta nas za rękę, prowadzi, ciągnie i nie chce puścić. Ja rozumiem, że zawsze znajdzie się ktoś kto nie miał do czynienia z tą serią, ale czy po tylu latach nie można było dać opcji pominięcia samouczka lub chociaż szybszego przewijania tekstu? Robię to od dobrych 15 lat, ile razy będziecie mi tłumaczyć czym jest i do czego służy pokeball! Kontynuując, poznajemy naszego rywala, który jest obowiązkowy w każdej części. Niestety, nasz konkurent jest jakiś dziwny i zamiast wybrać najlepszego Pokemona przeciwko naszemu, wybiera najgorszego. Czyli już na sam początek poziom trudności jest obniżony. No nic, może koleś jest chociaż mądrzejszy i będzie z nami lepiej wal... już go pokonałem. Co dziwniejsze przeciwnik zamiast się zdenerwować, zagrozić nam, że się wzmocni i nas pokona po prostu się uśmiecha i odchodzi. Przynajmniej pozbyłem się go i gra znowu ciągnie mnie po sznurku, puszczaaaaj! Kolejne samouczki, przerywniki i inne pierdoły, ja chcę grać! Nic nie można zrobić tylko płynąć z prądem. Po około 2 godzinach wreszcie dostajemy wolność! Nura w krzaki i łapiemy pokemony. Nie będę komentować wyglądu niektórych z nich bo o tym można napisać pracę magisterską. Studio Game Freak stworzyło ponad 800 pokemonów, rozumiem, można się trochę wypalić (wciąż czekam na pokemona buta!).

http://www.shoe-tease.com/wp-content/uploads/2014/01/Freak-Shoe-Friday-EmandSprout-Googley-Eyed-Monster-Face-Mary-Jane-Shoes.jpg

Największe różnice w tej części, pierwsze co się rzuca w oczy to brak klasycznych sali Gym, że co!? To jak zdobyć odznaki, a liderzy? Nie ma! Akcja dzieje się na zbiorze małych wysepek regionu Aloa, a liderzy zostali zastąpieni jakimiś Kahuna (wódz wioski). Zamiast walki z nimi, musimy wykonywać dziwne zadania dla ich popleczników - przynieść to i tamto, albo pokonać jakiegoś Pokemona. Dopiero po wykonaniu tych wszystkich zadań możemy zmierzyć się z "liderem wyspy". W nagrodę nie dostaniemy odznaki, a ruch Z, który umożliwia naszym pokemon wykonać raz na walkę jeden specjalny atak. Nie muszę chyba mówić jak mocny jest ten atak. Większość pokemonów pada po jednym uderzeniu. Ostatnią dużą różnicą jest usunięcie ruchów HM. Seria Pokemon jest znana z całkiem otwartego świata i ukrytych lokacji do których możemy dotrzeć tylko wtedy gdy nasz potworek zna specjalny ruch typu HM (cięcie, pływanie, latanie itd). Co za tym szło, musieliśmy dobrać nasz 6 osobowy zespół tak, aby każdy z tych ruchów był do naszej dyspozycji. W Sun, Game Freak poszło na łatwiznę i daje nam specjalną zakładkę z "summonami". Im dalszy progres tym więcej przywołań mamy dostępnych. Więc teraz żeby polecieć do innej lokacji, wystarczy wybrać z listy Charizarda, który w krótkim przerywniku przyleci po nas i zabierze we wskazane miejsce

http://i.imgur.com/i5lx1JN.gif

Kontynuując, gra prowadzi nas ciągłe za rączkę, szybko pojawia się odpowiednik zespołu R (Team Rocket) i równie szybko dostają po dupie. Ich lider to emo chłopak, który nie wie co chce od życia - oczywiście zbiera bęcki i też odpada. Co jakiś czas pojawia się nasz rywal, który z zaskoczenia wyzywa nas na pojedynek w celu sprawdzenia się. Niestety, zamiast skorzystać, że jestem osłabiony ten debil leczy moje pokemony i dopiero wtedy walczy. Po przegranym pojedynku oddaje mi swoją kasę i z pełnym uśmiechem na gębie odwraca się na piecie i idzie dalej, serio? Do tej pory widziałem chyba tylko dwie osoby, które po przegranej bitwie miały kwaśną minę. Cala reszta śmieje się jak głupi do sera. Spoko, przegrałeś, jesteś słaby to jeszcze oddaj mi swoją kasę kolego, nie rozumiem co w tym zabawnego. Ze wszystkich starć miałem tylko jedną porażkę! I zrobiłem to umyślnie. Krótka historyjka. Gościu był młodym trenerem, którego ojciec męczył, że jest slaby itd. Pomyślałem, że podłoże mu się żeby pokazać jego ojcu, że się mylił. Trwało to dobre 20 minut zanim chłopak zorientował się, że trzeba atakować moje potworki (super poziom trudności). Po przegranej, odesłano mnie do poke-centrum, z którego szybko wróciłem do tego chłopca. Na miejscu bez zmian, jakby nigdy wcześniej ze mną nie walczył - czyli mój dobry uczynek poszedł na marne. Trudno, walczymy, przegrał i oddał mi kasę. Jego ojciec szczęśliwy, że syn przegrał bo dał z siebie wszystko - jezu jaka ściema. Dużo znajdziemy tutaj takich sprzeczności, innym razem podróżując przez dany obszar zatrzymał mnie jakiś koleś żeby tylko powiedzieć, że idąc dalej w tym kierunku trafię do latarni, no rewelacja dzięki. Co najbardziej mnie drażniło w pokemonach to sztuczna iluzja podejmowania wyboru. Po co w ogólę zadawać jakieś pytanie, jeżeli mój wybór resetuje je do początku. Dobrym przykładem był dziadek, który mnie zaczepił żeby zaśpiewać mi jakąś piosenkę. Jak to kultura nakazuje, zapytał się czy może mi zaśpiewać (opcja TAK lub NIE), oczywiście biorę NIE. Na co dziadek jak gdyby nigdy nic kolejny raz pyta o to samo (znowu wybór TAK lub NIE), klikam NIE. Na nic moje starania, pytanie wraca do początku i będzie tak, aż nie dam mu zaśpiewać! Aż przypomniał mi się inny dziadzio, który jest chyba w każdej części i proponuje nam pokaz łapania pokemonów. Nie ma siły we wszechświecie żeby zrezygnować z jego propozycji ba nawet nie da się go ominąć, gościu jest chyba głuchy bo przy odrzuceniu jego propozycji, ciągnie nas za rękę jakby miał w dupie nasze zdanie i zaczyna swój debilny pokaz. Na dobitkę dam jeszcze głównego antagonistę, 5 sekund, tyle zajęło mi zorientowanie się, że będzie naszym ostatecznym przeciwnikiem.

http://img02.deviantart.net/f374/i/2016/244/d/3/wishiwashi_school_form_by_awokenarts-dag5iu7.png
Jak na razie mój ulubiony pokemon

Dobra, troszkę się zapędziłem z tym wytykaniem minusów. Jak wspominałem wcześniej, pierwsza przerwa od Pokemonów była wraz z pojawieniem się Monster Hunter Generations. Kolejne podejście było już tragiczne, z bólem przebijałem się przez nowe wyzwania Kahunów i klepałem napotkanych trenerów NUUDA! Znowu porzuciłem pokemony dla innej odsłony Monster Huntera. Wreszcie po paru miesiącach wróciłem i jestem mocno nakręcony. Pierwsze co zrobiłem to wyrzuciłem wszystkie swoje pokemony razem ze starterem. Wybrałem sobie kompletnie nową ekipę, wskoczyliśmy w krzaki i jazda! Trenuje swój nowy skład, który jeszcze nie jest pełny, ale mam z nimi naprawdę fajną zabawę. Znowu poczułem się jak za starych dobrych lat, trenując swoje potworki. Oczywiście napotkane nowości szybko lądują w moich pokeballach, a każdy skrawek mapy dokładnie przeczesuje. Czuje, że zostało mi jeszcze trochę do ukończenia, ale tym razem dojdę do końca i może wreszcie uda mi się zebrać wszystkie dostępne Pokemony!

https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/originals/a1/62/a2/a162a21555658c02f5752fe61819cad0.gif

Co mógłbym napisać dobrego o Pokemon Sun? Chyba nie za dużo, pomijając wyżej wytknięte minusy to wciąż solidny tytuł oferujący całkiem sporą ilość pokemonów, które możemy złapać i trenować do woli. Nie oszukujmy się, żadnych rewolucji nie znajdziemy w tej odsłonie, raczej sprawdzone motywy plus kilka nowych opcji (nie koniecznie dobrych). Dlaczego jednak warto zagrać? No cóż, to wciąż Pokemony, które od zawsze sprowadzały się do łapania, trenowania i walk z innymi pokemonami. Niestety, niski poziom trudności i wszechobecna radość naprawdę wpływają negatywnie na moją zabawę. Może już wyrosłem z Pokemonów, a Game Freak woli celować w młodszych graczy, a szkoda bo fajnie było by zobaczyć bardziej dojrzałą odsłonę. Nie mniej Pokemon Sun to mocna pozycja, którą śmiało mogę polecić fanom serii. Jeżeli jakiś cudem nie miałeś/aś styczność z ta serią, to polecam cofnąć się do bardziej udanych odsłon. Ja biorę moja ekipę i idziemy klepać te uśmiechnięte mordki, niech się śmieją przez słone łzy porażki!

0 komentarzy:

Reklamacja Joycona od Nintendo Switch, czyli jak wygląda serwis sprzętu "wielkiego N" zakupionego w Polsce

  Wiedziałem, że w razie awarii  Nintendo nie posiada serwisu tu na miejscu w naszym kraju - usuwaniem usterek zajmuje się firma dystr...

 

Wiedziałem, że w razie awarii Nintendo nie posiada serwisu tu na miejscu w naszym kraju - usuwaniem usterek zajmuje się firma dystrybucyjna CQE. W przypadku wystąpienia problemów sprzęt jedzie więc za granicę do Czech. Kiedy upewniłem się, że niebieski Joycon ma na oko dwukrotnie mniejszy (w dodatku zanikający) zasięg niż czerwony postanowiłem oddać sprzęt na gwarancję. Nie wiedziałem co mnie czeka.
Zgodnie z mailem od firmy, w której zakupiłem Nintendo Switch na premierę (PowerPlay) naprawa tej usterki powinna zająć z reguły do 2 tygodni. "No nic, przemęczę się nawet 3 tygodnie byle sprzęt działał w końcu tak jak powinien" - pomyślałem. Spakowałem więc kontroler i 28 maja 2017 (piątek) kurier odebrał ode mnie paczkę.

Po upływie dwóch tygodni (12 czerwca 2017, poniedziałek) pomyślałem, że zapytam co się dzieje z moim Joyconem. Otrzymałem odpowiedź, że sprzęt dojedzie prawdopodobnie z dostawą gry Arms we środę i pracownik sklepu PowerPlay niezwłocznie się wtedy ze mną skontaktuje. Niestety nikt nie napisał ani nie zadzwonił, a ja cierpliwie czekałem dalej.


Po dokładnie miesiącu (23 czerwca 2017, piątek) lekko zniecierpliwiony wykonałem telefon do firmy PowerPlay. Podałem swoje nazwisko i pracownik zapewnił mnie, że sprzęt jest już u nich i będzie tego samego dnia wysłany. W poniedziałek niestety nie otrzymałem przesyłki, więc we wtorek zadzwoniłem, aby się dowiedzieć o co chodzi. Niestety w sklepie internetowym nikt nie odbierał (włączała się jedynie poczta głosowa), wybrałem więc numer sklepu stacjonarnego w Rybniku. Podałem swoje nazwisko i Pan poinformował mnie, że faktycznie mój Joycon czeka na wysłanie. Niestety nie było pod ręką osoby z uprawnieniami do zamówienia kuriera. Pracownik obiecał w każdym razie przekazać dla obsługi sklepu internetowego żeby się z tym pospieszyli. We środę nadal nie otrzymałem żadnej przesyłki, więc wieczorem zacząłem pisać niepochlebne (prawdziwe) opinie na profilu facebookowym firmy oraz opineo. Wysłałem też kolejnego maila do sklepu internetowego. Do tego czasu nikt się z firmy PowerPlay się ze mną z własnej woli nie skontaktował. 

Następnego dnia na skrzynce mailowej znalazłem odpowiedź następującej treści:


Takie zrządzenie losu, że dwie osoby z obsługi źle zrozumiały moje nazwisko, no cóż przynajmniej padło słowo "przepraszam". Ciekawsze jest jednak kilka zdań na temat tego jak wygląda obsługa serwisowa takich krajów jak Polska przez CQE. Przekazałem zapytanie na profilu dystrybutora, aby dowiedzieć się czy faktycznie tak jest.


Początkowo nic się nie dowiedziałem poza tym, że z powodu świetnej sprzedaży Nintendo Switch serwis w Czechach jest prawdziwie oblężony. Jednak po kilku godzinach otrzymałem jeszcze zapewnienie, że obsługa serwisowa w rzeczywistości nie wygląda tak jak opisuje to sklep PowerPlay.




No cóż, faktem jest że minął okrągły miesiąc i w zasadzie kolejny tydzień, a ja nadal pozostaję bez jednego kontrolera. Nie mogę sobie mobilnie i wygodnie pograć na Switchu którego mimo wszystko uważam za genialną konsolkę. Szkoda, że przykładowo w UK cała procedura serwisowa trwa 2-3 dni i można znowu cieszyć się sprzętem. Myślałem, że w związku ze świetną sprzedażą Nintendo Switch coś się u nas zmieni na lepsze - niestety w Polsce nadal obsługa gwarancyjna pozostawia bardzo wiele do życzenia. Nie będę komentował na blogu sklepu PowerPlay - znacie historię, więc sami oceńcie czy chcielibyście kiedyś tam kupić, a następnie serwisować np. Waszą konsolę. Nie wiem kto w rzeczywistości pisze prawdę w sprawie pakowania i wysyłek Joyconów, ale osoba z CQE poświęciła mi dzisiaj więcej czasu niż pracownicy sklepu PowerPlay w zasadzie od początku reklamacji. 

Sprawa pozostaje otwarta, więc na pewno po jakiś czasie zaktualizuję wpis...

AKTUALIZACJA 

Po półtoramiesięcznym oczekiwaniu okazało się, że mój Joycon został zagubiony przez CQE. Na szczęście już w przeciągu kilku dni otrzymałem fabrycznie nowego (wolnego od wad) Joycona z Czech wraz z przeprosinami. Mały plus należy się także dla sklepu PowerPlay za propozycję pożyczenia Joycona do czasu aż nie otrzymam własnego (szkoda, że tak późno). Ostatecznie wszystko dobrze się skończyło, choć nie da się ukryć, że trochę za długo to trwało.

1 komentarzy: