Płyty Demo co się z wami stało?

Na początku były gry. Nie, chyba przed grami były płyty demo. Aj, sam już nie wiem. Na pewno były dawno, a posiadanie ich należało do r...


Na początku były gry. Nie, chyba przed grami były płyty demo. Aj, sam już nie wiem. Na pewno były dawno, a posiadanie ich należało do rzadkości (przynajmniej w moim wypadku). Czym była płyta demo? Najprościej mówiąc - jest to "darmowo" rozprowadzany fragment nadchodzącej lub niedawno wydanej gry wideo. Wszystko po to, aby zachęcić konsumenta do wypróbowanie kawałka kodu zanim zdecyduje się on na zakup pełnej zawartości. Brzmi fajnie, więc co się z nimi stało?
Pierwszy raz natknąłem się na płytę demonstracyjną przypadkiem. Zrobiłem interes życia wymieniając pełną grę na zbiór demówek. Wtedy nie interesowało mnie skąd takie coś się bierze, zawartość była ważniejsza. Mijały lata, a ja wciąż w jakiś sposób miałem styczność z tymi płytami. Mówię oczywiście o Demo Disc Playstation. Przeważnie któryś z kolegów posiadał takie płyty i dzielił się nimi. Nigdy jednak nie zadałem sobie pytania, skąd je mieli? Czy mogłem też je zdobyć, a może mieli jakieś specjalne dojścia. Wreszcie zostałem uświadomiony! Istniało coś takiego jak Playstation Magazine (PSM) (Playstation Magazyn w Polsce). To w tej gazetce Sony dodawało te całe Demo Disc! Mam oczywiście wymówkę na swoją niewiedzę, po prostu nie czytałem takich gazet. W tamtym czasie znałem tylko Click i CD Action (darmowe gry i akcesoria yeah). Zagadka z dzieciństwa rozwiązana!
Płyty demo nie były czymś ekskluzywnym dla konsol. Sam dobrze pamiętam płytkę z demo zawartością Heroes of Might and Magic III. Do zabawy oddano nam tylko 1 zamek, Zamek i miesiąc zabawy. Oczywiście, nie prawdziwy miesiąc tylko miesiąc czasu w grze. Wydaje się krótko, ale ile człowiek miał frajdy. Rozbudowa, walki czy eksploracja mapy. Wspaniałe uczucie, lecz dni upływały szybko i witał nas ekran z datą premiery pełnej zawartości. Co robiłem wtedy? Click, click i zaczynamy od nowa. Tak mało potrzeba do szczęścia. Powiem tylko jedno, gdy wreszcie położyłem swoje łapy na pełnej zawartości myślałem, że zniosę jajko! Wersja demo zbudowała we mnie taki hajp... Pełna wersja była gralem wśród gier na który czekałem jak dziecko oczekujące świątecznych prezentów od Mikołaja. W moim życiu było kilka demówek, które rozpaliły we mnie ogień pożądania pełnych wersji. Jak to jest teraz z tymi demami?
Nie ma co się oszukiwać, rozwój internetu miał ogromny nacisk na rynek czasopism związanych z grami. Informacje były łatwiej dostępne, a zebranie ich do kupy i wydanie w formie papierowej generowało koszta. Nie musiałeś już trzymać sterty płyt z demkami, wystarczyło tylko wpisać interesujący cię tytuł i mogłeś znaleźć masę informacji na jego temat. Idąc dalej tym tokiem, wersje demonstracyjne zaczęły być umieszczane w internecie do pobrania dla każdego. Szybko jednak rozwijało się też cyfrowe piractwo - udostępnianie pełnych gier! Po co w takim razie były już dema? Oczywiście, gdy internet stawał się powszechnie dostępny, redaktorzy czasopism nie zwijali się natychmiast. Wszystko trwało pewien okres, z rozwojem internetu padały kolejne czasopisma wypychane przez sieciowy dostęp do informacji. Niektóre magazyny potrafiły się dostosować i przetrwać po dziś dzień, chociaż ich obroty pewnie spadły.
Nie każdy posiadał komputer i potrafił "spiracić" jakąś grę (no hej). Więc, jak tutaj sprawdzić coś przed zakupem? Wróćmy do konsol - jako świetny przykład podam Capcom. Do pełnych gier dorzucali gratisowo demo innej gry (oczywiście nie każdej). Ja to widzę tak: zakupiłem od dawna pożądany tytuł, który chciałem ograć. Po ukończonej grze jestem zadowolony i daję kredyt zaufania Capcom'owi. Odkładam płytę do pudełka, a tam jeszcze demo innej gry! Rozumiecie do czego zmierzam? Oczywiście to moja mała teoria (na którą przed chwilą wpadłem), ale zrobiła swoje! Ah ten marketing.
Jak to się dalej rozwinęło. Żyjemy w czasach, gdzie wszelkie informacje są dostępne na wyciągnięcie ręki, a raczej na wpisanie w wyszukiwarce. Wieści o grach potrafią wyciec zanim twórcy cokolwiek powiedzą, na Youtube możemy obejrzeć wstępny gameplay lub całą grę! Czasem boję się kliknąć w jakiś artykuł w obawie, że zobaczę jakiegoś bosa lub wątek fabularny, który wolał bym odkryć sam. Gdy stałem się posiadaczem Playstation 3, gry były dla mnie bardzo drogie, a po zakupie Sonica (o matko może, kiedyś napiszę o tym) nie chciałem ryzykować. Playstation Store funkcjonowało w jakiś sposób, a w zakładce demo hulał wiatr. Znalazłem tam kilka dem, ograłem i potrafiłem podjąć decyzje odnośnie zakupu pełnych wersji. Nie wiem jak wy, ale dla mnie obejrzenie gry na Youtubie, a wzięcie samemu pada do ręki to ogromna różnica. Czego oni tak żałują tych demówek?!
Niestety, gry demo przeszły ogromną transformację i w dzisiejszych czasach są czymś dziwnym nieprzypominającym swoich poprzedników. Popularne stają się dema tymczasowe, dostępne przez krótki okres (czasem kilka godzin) przeważnie w wyznaczonym przez twórców terminie. Dema z wbudowanym licznikiem umożliwiające uruchomić grę kilkukrotnie po czym blokują się automatycznie i nie da się ich ponownie pobrać. Dema na wyłączność, zrobiłeś preorder? No to masz nasze demko, bo i tak już nie oddamy Ci kasy. Trafiłem nawet na dema czasowe, masz godzinę i graj! Po uruchomieniu zegar tyka, nieważne czy wyłączyłeś konsolę, godzina to godzina potem blokujemy. Jak ja mam się w tym wszystkim odnaleźć? Może wybrzydzam, jestem staroświecki i nie potrafię się dostosować do standardów jakie oferują dzisiejsi twórcy. Czy może to my przyzwoliliśmy na to? Preordery, early access, day one patch, embargo na recenzje przed premierą... Dobra, bo zaraz wyjdzie tu nam jakaś teoria spiskowa, a mnie znajdą i zastrzelepsdalaspdafsd,zc z'   z

1 komentarz: