" Troszkę hejtu o " czyli mało poważne wytykanie tego co mi się nie podoba w grach i jak proste rzeczy potrafią zepsuć dobrą za...
"Troszkę hejtu o" czyli mało poważne wytykanie tego co mi
się nie podoba w grach i jak proste rzeczy potrafią zepsuć dobrą zabawę. Zero
wychwalania, tylko krytyka w czystej postaci. Ostrzegam, że poniższy tekst może
zawierać SPOILERY.
Kocham syna lecz tamtego kochałem bardziej...
Jest to
mój pierwszy i mam nadzieję, że nie ostatni wywód nad tym co mi się nie podoba
w grach. Dzisiaj na warsztat chciałbym wstawić Heavy Rain. Ekskluzywny tytuł na
Playstation 3. Rozpoczynamy przygodę jako Ethan Mars, który żyje sobie w swoim
idealnym domu z idealną rodziną i nawet idealną pogodą. Wszystko fajnie, ale
gdy gra wprowadza Cie poprzez samouczek, już można zauważyć że coś tu jest nie
tak. Nie mogę zejść na dół bo się nie umyłem. Jak zaczniesz się golić to już
musisz skończyć. Zbyt mocny ruch gałką analogową zacina Ethana idealną buźkę i powtarzasz całą sekwencję. To ja gram w jakiś symulator golenia się? Spokojnie
to dopiero początek. Gdy wreszcie umyjesz tyłek i zejdziesz na dół, wraca żona
z dzieciakami. Wtedy to się dopiero zaczyna. Dostajemy pełnoprawny symulator ojca. Musisz je niańczyć, szukać im zajęcia, oglądać jak się bawią a wszystko podczas dziwnego
wręcz wzniosłego podkładu muzycznego. Czy w napędzie są SIMSY czy fajny
kryminał który był mi obiecany? Zaraz ktoś powie, że to początek i gra buduje klimat. Ok, brniemy
dalej. Wciąż symulator ojca, tyle że dostajemy opcję „press x to Jason”. Biegając po centrum handlowym wciskałem „X” a Ethan
jak jakiś robot powtarzał Jason, Jaaasoon. I ta jego mimika, jakby coś go ugryzło
w tyłek, ani szczęśliwy ani smutny. I w ten sposób życie Ethana, tak
samo jak i pogoda, legło w gruzach do końca gry.
Czy ja pracuję w sklepie z garniturami?
Spokojnie, oprócz Pana Marsa, jest
jeszcze trójka innych bohaterów. Scott Shelby, Madison Paige i Norman Jayden. A
co wspólnego ich łączy? Każdy ma jakiś dylemat, albo kilka. Nie mogli dać
normalnego, zdrowego bohatera? Stworzyli czterech z problemami.Zawszę kiedy była jakaś ważna sytuacja to
byłem wręcz pewien, że zaraz ich „wadliwość” się ujawni... i przeważnie tak się
działo. Wspominałem już o symulatorze ojca? To jest tego więcej. Nie wiem czy
ktoś z Quantic Dream tak bardzo kocha być tatą, ale trochę przesadził. Ja chce się
dowiedzieć kim jest zabójca z Origami, a zamiast tego dostaję dzieciaka do
ręki. Trzeba zmienić mu pieluchę, nakarmić, poklepać po pleckach i na
koniec jeszcze uśpić. To wszystko mamy zrobić podczas wykonywania porąbanych quick time
eventów. Aż trzy razy musiałem kołysać tego bachora bo wkładałem go za szybko do
kołyski! Niby takie sterowanie, trzeba się wczuć ktoś zaraz powie. Bez przesady,
trzymanie pięć guzików na raz to nie problem, ale wciskać je w dziwnej kombinacji? Człowiekowi nie starcza palców i jeszcze zaraz któryś z bohaterów dostaje astmę, albo inne cholerstwo.
Najbardziej denerwował mnie Ethan. Jak na początku był taką ciepłą kluchą to
potem było tylko gorzej. Tak wielkiej sieroty nie widziałem od dawna! Wiadomo, dotknęła go wielka tragedia, ale ludzie! Minęło już parę lat! Ogarnij się
chociaż trochę! Nie lubiłem nim grać.
Kurczę, gdybym miał teraz okulary
Norman Jayden... ten to dopiero był dziwak. Tak w ogóle, to gościu się chyba urwał z jakiegoś Start Treka. Kompletnie nie pasował do czasu, klimatu i stylu gry. Futurystyczne okularki i rękawiczki? To jakiś prequel do Playstation VR? Gdybym to ja był przechodniem, albo policjantem, to patrząc na niego z boku miałbym niezły ubaw.
Scott Shelby był fajny bo dawał ludziom w
gębę i się z nikim nie cackał. Norman Jayden nibyteż się bił, ale częściej leciała mu krew z nosa od braku dopalaczy niż obitej buźki. Co do walk, ani razu nie zginąłem, dosłownie zero. Czasem nawet
próbowałem! Podczas potyczek dusili mnie, kopali, obijali o ściany, żeby na koniec przeciwnik padł od mojego jednego uderzenia. W innej sytuacji była instalacja
wysokiego napięcia, prąd skopał mnie tak, że normalny człowiek dawno by się już
usmażył. A tutaj bohater nagle wstaje, a gra wyrzuca mnie ze sterów i sama decyduję za mnie co
zrobi postać. No to w końcu ja gram czy oglądam?
Galaktyka, planety pora odstawić te prochy
Kilka razy miałem wybór moralny
czy jak to tam nazwać, ale przez złe rozmieszczenie ikon zdarzyło mi się wybrać niewłaściwa
opcję. Tak, wiem czasem ikony latają żeby wymusić na nas szybszy wybór. W niektórych sytuacjach ikona była umieszczona do dupy, przez co nie było widać jej dokładnego zastosowania. I w ten oto sposób niechcący utopiłem pewną panią, a nie chciałem!
Zdarzało się, że trafienie w ikonę interakcji graniczyło z cudem. A weź traf tak łatwo jak musisz wykonać ruch do przodu, obrócić się dupą w przeciwnym kierunku, a postać idzie gdzie chce. Na dokładkę, dookoła włóczą się jakieś
manekiny wygenerowane przez grę, tylko po to, aby utrudnić Ci
dojście do punktu na mapie. Myślałem, że żyłka mi na czole pęknie.
Czy ja kogoś nie pominąłem? Tak, i to nawet specjalnie, bo ta postać była tak nijaka, że i tak nie miał bym co o niej napisać.
Musze się rozbierać żeby zwrócić na siebie uwagę
Na zakończenie dodam jeszcze te całe quick
time eventy. Momentami naprawdę bolały mnie ręce. Jakaś szarpanina, włażenie po drabince albo inne
skałki. Nie można było po prostu analog do przodu i wio? Tylko R1+L1 + O + [] + trojkat i + inne przyciski w dziwnych kolejnościach. A wszystko po to żeby zbiec z lekkiego pagórka? Ludzie to lekki pagórek, a robicie z tego wyzwanie jakbym na Mount Everest miał się wspinać!
Kończąc: Heavy Rain to symulator ojca, ale z brakiem możliwości wsadzenia kogoś do basenu i sprzedania drabinki. Nie można zapomnieć o okropnej mimice twarzy Ethana Marsa. Gościu aż się prosi
żeby go wziąć i strząchnąć, byle się tylko ogarnął. Szkoda, że takiego quick time
eventu nie dali. Wtedy na przynajmniej zaczerpnął bym trochę przyjemności z tej gry!
0 komentarzy: