Cześć wszystkim, wczoraj ukończyłem kampanię Tekken’a 7 i chciałem się z wami podzielić moimi wrażeniami. Chociaż gra miała swoją prem...
Cześć wszystkim, wczoraj ukończyłem
kampanię Tekken’a 7 i chciałem się z wami podzielić moimi wrażeniami. Chociaż
gra miała swoją premierę w 2015 roku (tak dawno?!) to dopiero teraz miałem
okazję usiąść do niej na spokojnie. Żeby nie było, grę miałem w swoich rękach zaraz
po premierze, jednak nigdy na tyle długo żebym mógł ją w pełni przetestować.
Z menusów wybrałem Story Mode i
zanurzyłem się w fabule. Gra wyrzuca nas chwilę po wydarzeniach z Tekkena 6
(spoiler alert) – Jin pokonuje Azazela (kogo?) i ratuje świat, sam niestety przepada.
W tym samym czasie Heihachi ma dość czekania i postanawia odzyskać swoje
imperium Mishima Zaibatsu. Nie jest to trudne, kiedy nikt nie stoi na czele
ugrupowania (przypominam Jin zaginiony). Heniek spuszcza porządny łomot
napotkanym przeciwnikom, a potem jak na zwycięzcę przystało siada w wygodnym
fotelu i knuje. Plan jest prosty, trzeba ujawnić światu, że Kazuya (syn
Henryka) jest demonem. Dzięki temu Heihachi zdobędzie zaufanie ludzi i nie
będzie uważany za tego złego. I w sumie to tyle jeżeli chodzi o fabułę. Niby
nic nadzwyczajnego, ale coś dali. Nie oszukujmy się; to bijatyka, tutaj mamy po
prostu spuścić łomot przeciwnikowi, a nie dowiedzieć się co słychać u jego
krewnych. Główna kampania zajęła mi około 4 godziny. Następnie sprawdzenie
historii pobocznych postaci. Ogólnie, coś się tam dowiedziałem. Kilka wątków
się wyjaśniło, ale fabuła pozostawia wiele do życzenia...
Napotkane postacie na naszej
drodze mogłyby zostać wybrane losowo, bo jak szybko się pojawiają tak też
znikają. Nie wnoszą nic do gry i równie dobrze mogłoby ich nie być. W grze
znajduje się kilku nowych wojowników, jednak przez całą kampanię pojawia się tylko
jeden! Jakiś gość o imieniu Claudio, który jest ponoć najlepszym egzorcystą
świata… No bo wiecie, demony, egzorcyści he he. Heniek spuszcza mu łomot, ten
zgadza się z nim pracować i tyle go widzieliśmy, no rewelacja. Innym dobrym
przykładem jest Akuma, postać ze Street Fightera. Co on tutaj robi? Nie wiem.
Czy gra wyjaśnia jego motywy? No pewnie, że nie! Znajdziemy tu sporo takich
bezsensownych przykładów, aż szkoda gadać. Klasyczne „zabili go i uciekł” jest
tu czymś normalnym. Przeciwnik zostaje pokonany; zsyłamy na niego laser,
błyskawice czy komety z kosmosu, a on nie wzruszony wychodzi spod kamieni.
Między walkami pojawiają się dwie
linie fabularne. Jedna to historia jakiegoś korespondenta, który relacjonuje co
się dzieje na świecie i próbuje ujawnić sekrety rodziny Mishima. Koleś opowiada
swoją historię z taką pasją, że prawie zasnąłem. Oczywiście całość jest
czytana, bo animowanie czegoś takiego byłoby zbyt trudne najwidoczniej. Reszta
wątków na szczęście jest animowana. Momentami przerywniki wyglądają naprawdę
fajnie, ale po chwili widzimy jakie to wszystko jest sztywne.
Podsumowując, fabuła to tragedia.
Byłem pewny, że po Tekken 6 nie da się już gorzej opowiedzieć historii w grze. Masa
nieścisłości, nic nie wyjaśniające pojedynki. Po skończonym głównym wątku
postanowiłem sprawdzić historie innych postaci licząc, że coś się dowiem. Wiem,
Tekken fabułą nie stoi, ale jako osoba znająca historię od pierwszej części, po
prostu chciałem wiedzieć jak do tego wszystkiego doszło. Druga sprawa to seria
miała zawsze fajne historyjki poboczne. Ukazywały motywacje danych postaci. Teraz
wykastrowano to do jednego slajdu.
Świetnym przykładem jest Law.
Postać, która boryka się z długami za chwilę będzie musiał zamknąć swoją szkołę
sztuk walk. Żeby do tego nie dopuścić planuje znaleźć mistrza, który będzie
uczyć w jego szkole. Tocząc wiele pojedynków (cały czas piszę o tym co
czytałem, nie walczyłem z nikim) Law jest rozczarowany i powoli traci nadzieję.
W końcu dowiaduje się, że jest ktoś godny zostania mistrzem w jego szkółce. Tym
kimś okazuje się… FENG! Tak, Feng Wei, znany z tego, że zabił swego mistrza i
wielu innych w celu sprawdzenia swych umiejętności i udowodnieniu sobie, że
jest najlepszy. Normalnie idealny kandydat na prowadzenie szkoły. To pokazuje
jakie gra posiada nieścisłości co do fabuły (chyba że to był celowy, satyryczny
zabieg). Po tym tekście następuje walka. 30 sekund i Feng zostaje pokonany.
Dostajemy animowany przerywnik! Law walczy z Fengiem, dołącza Paul (bo czemu
nie?). Pokonują go, ale Feng się wkurza, więc Paul i Law uciekają, kurtyna.
Całość trwa około 2min. Mówię o tekście,
wczytaniu się gry, walce i obejrzeniu cutscenki. To nawet w Tekkenie 6 każda
postać miała jakąś fabułę połączoną z wybraną ilością pojedynków. Całość
kończyła się walką z finałowym bossem. W Tekkenie 7? Jedna walka, i cześć.
Rozczarowany wybierałem kolejne „historie” w celu sprawdzenia co tam się
dzieje. Ogólnie to nic. Równie dobrze mogło by tego nie być i nic bym nie
stracił.
W Tekkenie 7 wprowadzono też kilku
nowych wojowników. Ich motywacje są albo nieznane, albo nic nie znaczące. Komuś
brakuje kasy lub Heniek czy ktoś z jego krewnych zabił mu rodzinę. Kiedyś
postacie w Tekkenie miały swoją historię, jak trenowały co ich doprowadziło do
brania udziału w turnieju itd. Teraz wystarczy, że stary ci kiedyś pokazał parę
ciosów i możesz już brać udział w turnieju żelaznej pięści. A zapomniałem,
gdzieś tam w środku fabuły Heńka ogłoszono kolejny turniej, no bo o to chodzi w
tej serii nie? Nieważne, chwilę później został unieważniony.
W dniu premiery liczba zawodników
była bardzo skromna. Można znaleźć trochę nowych postaci, jednak twórcy zrobili
dziwny ruch i usunęli kilku starych zawodników. Nie znajdziemy: Lei, Anna,
Raven czy Bruce. Oczywiście Namco zrobiło to co każda szanująca się firma aktualnie robi.
Dodatkowe postaci możemy dokupić. Koniec z przechodzeniem fabuły i nagradzaniu
gracza nowym wojownikiem. Teraz możesz podać numer karty i cały problem
zdobywania postaci odchodzi do lamusa.
Na szczęście chociaż Tryb Story
Mode został odświeżony. Przez całą grę kierujemy Heihachim (z małymi
wstawkami). Chwilami gra chce żeby przeciwnik wygrał. Twórcy rozwiązali to w
fajny sposób, zwykłą zamianą postaci. Coś co zaczerpnięto z innych bijatykach, dało
lekki powiew świeżości w Tekkenie. Walki zostały podzielone na dwa etapy,
jednak teraz po wygranym pojedynku nie pojawia się KO. Zamiast tego nasz
przeciwnik regeneruje się (my też), a potem jakby się wkurza i zaczyna walczyć
bardziej serio. W określonych momentach pojawia się na ekranie konkretny
przycisk, który musimy kliknąć. Potem możemy oglądać jakieś epickie combo
zakończone finezyjnym ciosem kończącym.
Dodano za to nowy cios/atak Rage
art i Drive ale i tak są bez sensu i nijak nie pasują do serii. Ktoś za mocno
podpatrzył Xray'e, ataki z Mortal Kombat i chciał zrobić coś na ich wzór. Na
dobitkę jeszcze wspomnę o czasie jaki potrzeba do załadowania się gry. Jest
źle, a grałem na Xbox One X. Jeszcze w grze online mogę to przeboleć. Dużo osób
jest w domach, więc serwery są dodatkowo przeciążone. Nie mogę za to powiedzieć
tego samego o trybie single player. Pojedynki wczytywały się bardzo długo. W większości
przypadków dłużej czekałem na załadowanie gry niż sam pojedynek.
A teraz co o tym wszystkim myślę.
Tekken 7 to najgorsza część (poza Hybrid i Tekken 6) w jaką miałem okazję
zagrać. Bijatyka na aktualną generację konsol wygląda jak port z PS3. Postacie
wyglądają jakby były z gumy. Twarze są płaskie i bez zbytniej ekspresji. Animacja
poruszania się postaci… no co za drewno! Rozumiem, to bijatyka, ale mamy rok
2015 (wtedy była gra wydana), a twórcy nie potrafią nawet zaanimować normalnego
chodzenia.
Brakuję też niektórych trybów, a
taki Tekken Ball z tego co widziałem jest płatny. Muzyka w grze nie robi
wrażenia, w poprzednich częściach utwory potrafiły zostać w mojej głowie na
długie godziny. Te najlepsze znam i do tej pory zdarza mi się ich słuchać. Mapy są
nijakie, żadna nie zapadła mi w pamięć.
Podsumowując, dzięki bogu Tekken
7 wyszedł w Gamepass’ie bo gdybym miał wydać na to swoje pieniądze to naprawdę
bym się wkurzył. Nie polecam, są fajniejsze bijatyki na rynku i sam zamierzam
je sprawdzić. Fabułę Tekkena sprawdziłem i więcej do gry nie wrócę. Nadal
uważam, że Tekken 5 to najlepsza część z tej już dość starej serii.
0 komentarzy: