Rzadko kiedy Nowy Rok zaczynamy od wspomnień. Zresetowani, naładowani i pełni wiary w siebie wkraczamy więc w 2017 rok nie oglądając się zbytnio na to co minęło. Ja jednak przekornie chciałbym napisać Wam kilka słów dotyczących pewnego tytułu, który 31 grudnia 2016 roku świętował swoje XX-lecie. Wybaczcie, że nie będę się rozpisywał szczegółowo o potworach, zadaniach czy miejscówkach, bo takich miejsc do poszerzania wiedzy o samej grze jest w sieci sporo. Zależało mi na tym, aby przedstawić Wam jak najwierniejszą perspektywę odbierania Diablo wiele lat temu, kiedy byłem jeszcze dzieckiem; emocji towarzyszących odpalaniu pierwszego demka, zdobywaniu pełnej wersji gry i odkrywaniu jej najważniejszych aspektów.
Zarówno screeny jak i filmiki użyte do tej małej retrospekcji są mojego autorstwa. Pochodzą one z pełnej wersji gry, ponieważ właściwego dema nie udało mi się odpalić na współczesnym sprzęcie. Moja przygoda z Diablo (wyprodukowanym przez młodziutkie, właściwie dopiero raczkujące studio Blizzard North) zaczęła się w 1996 lub 1997 roku kiedy w ręce wpadło mi Pre-Release Demo dołączone do którejś z dostępnych na rynku, growych gazet. Zaciekawiony czym prędzej zainstalowałem i uruchomiłem grę, której zapowiedź czytałem już jakiś czas temu w miesięczniku Secret Service.
Szybko przeklikałem filmiki (pokazujące nazwy twórców) i zobaczyłem emanujące ogniem logo i w tle rogatego demona - Diablo we własnej osobie. Ogromne wrażenie zrobiła na mnie niesamowita muzyka, w której złowrogość przeplatała się z nostalgią. Wybrałem jedyną dostępną postać - wojownika i moim oczom ukazało się Tristram. Piękne, ubrane w paletę ciemnych barw miasteczko równocześnie robiło wrażenie dość statycznego. Muszę przyznać, że zarówno kolorystyka jak i animacje postaci wówczas prezentowały się znakomicie. Ta mała mieścina, w której postacie mówiły językiem jeszcze wtedy dla mnie niezrozumiałym miała okazać się w przyszłości jedynym, bezpiecznym bastionem dla mojego bohatera. Trochę po omacku trafiłem przed wejście katedry, gdzie leżał ciężko ranny mieszkaniec. Zanim dokonał żywota zdążył wykrzyczeć z siebie kilka słów. Ja jednak nie zrozumiałem ostrzeżenia i nawet nie przeczuwałem tego co może mnie czekać na dole.
Zdążyłem zrobić zaledwie kilka kroków w kierunku rozświetlającej mrok pochodni. Z każdej strony zaczęły mnie osaczać różnorakie stwory; szkielety, gobliny, zombie i jakieś małe szkaradztwa żywiące się zwłokami swoich towarzyszy. Po pierwszym szoku zacząłem odpierać ich ataki i przy dźwiękach dudniących bębnów brnąć do przodu. Zacząłem podnosić pierwsze przedmioty oraz nabierać pewności siebie. Dźwięki miecza tnącego potwory stojące na mojej drodze robiły piorunujące wrażenie. Przecież wystarczy trochę się napocić, aby z każdej potyczki wyjść obronną ręką, prawda? Otworzyłem też sarkofag, którego wieko opadło z hukiem racząc mnie garścią złotych monet. W końcu dotarłem do pomieszczenia, które wyglądało inaczej niż wszystko co dotychczas widziałem w katedrze. Całe dosłownie spływało krwią; nadzianych na pal, rozczłonkowanych nieszczęśników.
Krótko po tym jak otworzyłem drzwi, w powietrzu zabrzmiało dyszące "AHHHH, FRESH MEAT!", a ja poległem w nierównej walce z demonem zwanym "The Butcher" czyli Rzeźnikiem. Tak się przestraszyłem, że w pierwszej chwili wyłączyłem grę i nie wracałem do niej przez jakiś czas. Kilka dni później nabrałem odwagi - ograłem Pre-Release demo wzdłóż i wszerz. Zawartość ograniczała się co prawda do zaledwie do jednego poziomu katedry, aczkolwiek jego układ był generowany losowo, więc wbrew pozorom gra wcale tak szybko się nie nudziła. Ten jedyny level oczyściłem kilkanaście razy - aż w końcu mój wojownik był już tak napakowany, że spokojnie radził sobie z Rzeźnikiem. W końcu jednak chciałem więcej; poziomów, potworów, przedmiotów, muzyki, akcji i postaci do wyboru. Trzeba było skądś wykombinować pełną wersję Diablo...
0 komentarzy: