Ninja Gaiden Black, gra platformowa z krwi i kości z mocnym naciskiem na cięcie przeciwników w wyrafinowany sposób. Jest to ekskluzywny tytuł wydany na konsole Xbox (nie na One ani 360, tylko na poczciwego staruszka). Swego czasu, gdy byłem świeżym posiadaczem PS3, pobrałem sobie demko Ninja Gaiden Sigma. Kto by pomyślał, że jest to bezpośredni port z Xboxa. Niestety, gra kompletnie mi nie podeszła, nie wiedziałem zbytnio gdzie mam iść, a sterowanie było jakieś takie dziwne. No nic, chciałem w coś pograć na Xboksie więc czemu by nie dać szansy.
Nasza przygoda rozpoczyna się od fajnie wplecionego w fabułę samouczka. Od samego początku poruszamy progres gry jednocześnie ucząc się sztuki ninjutsu. Ryu Hayabusa to młody wojownik z klanu Hayabusa, któremu pod ochronę został powierzony rodzinny skarb - smoczy miecz. Na świecie istnieją tylko dwa takie miecze, jeden dobry, a drugi zły (zgadnij, który posiadam?). Niestety, podczas naszego treningu nieopodal w rodzinnej wiosce dzieje się coś strasznego. Zły wojownik z drugim smoczym mieczem wybija naszych pobratymców i odchodzi. Naszym celem jest znalezienie i pokonanie go, proste prawda? Oj gdyby tylko to było takie jak historia w tej grze.
Ryu jest świetnie wyszkolony, widać, że od małego budzili go o 4 nad ranem i kazali biegać z kataną w zębach. Chociaż broń samurajów nie jest jedyną do naszej dyspozycji. Nunchaku, włócznia, łuk czy nawet kij to tylko kilka, które możemy używać. Każda z nich różni się stylem walki, a dodatkowo może być ulepszana dając jej nowe kombinacje i zwiększenie obrażeń. Mało? No to do naszego arsenału oddano jeszcze wszelkie bomby dymne, eksplodujące sztylety do rzucania itd. Wciąż nie dość? To co wy na to, że Ryu potrafi też korzystać z Jutsu. Ta dziwna nazwa pozwala nam władać różnymi żywiołami. Ogień, wiatr, błyskawice czy lód wszystko to dzięki formowaniu specjalnych znaków z użyciem dłoni. Z tak wypasionym orężem można ruszać na przygodę.
Będziemy przemierzać różne lokacje często inspirowane Chinami i Japonią. Na miejsca nie mogę narzekać, jak na tamte czasy gra ładnie się postarzała. Gorzej jest za to z przeciwnikami. Rozumiem, ninja, zwykłych mieczników czy demony. Nawet nieumarli i inne dziwadła mi nie przeszkadzały, a wręcz wtapiały się w scenerię gry. Syf dopiero się zaczął gdy trafiłem do militarnej jednostki. Na miejscu powinienem spodziewać się jakichś wyszkolonych samurajów lub kogoś innego, ale nie... Kolesie z karabinami, rakietnicami w czołgach czy helikopterach. Trochę niedorzeczne w porównaniu do poprzednio napotkanych przeciwników. A więc, ja z bronią białą, kontra zastępy żołnierzy z kałachami walące do mnie bez zawahania. To było tak denerwujące, ciągłe skakanie i unikanie pocisków; gdy dostałem się do jednego z wrogów, drugi bez problemu nadziewał mnie na swój karabin (bagnetem) od tyłu i odpalał jakiś granat w moim zadzie. Ten etap to istna męka i nie było w tym nic fajnego. Z rzeczy, które były do dupy na pewno trzeba dodać pływanie, a konkretnie sterowanie podczas nurkowania oraz pracę kamery. Kamera nigdzie sobie nie radziła - w wodzie, pod wodą, na lądzie czy gdzie tam jeszcze to było możliwe. Niestety, jak na tak dynamiczną platformówkę widoczność kuleje, niedomaga i lipa po całości.
Nie lubię w grach backtracking'u, musi być naprawdę przemyślany, aby odbiorca nie odczuwał, że się wraca lub porusza po określonym terenie. Ninja Gaiden Black średnio sobie z tym radzi. Chyba głównie przez sporą ilość przejść, które są teraz niedostępne, ale potem powinny już być otwarte! Niby nic w tym złego, ale takich "drzwi" zbiera się nam do kupki całkiem pokaźna ilość, a spamiętać je wszystkie raczej nie da rady. Chociaż to, to jeszcze małe piwo. Nie narzekam nawet na respawn "odradzających się przeciwników" - backtracking przeważnie tak ma, gorzej z prędkością lub miejscem ich powrotu do gry. Przykład: po udanej rzeźni postanowiłem zapisać grę. Wszyscy dookoła są martwi, więc czemu by nie? Po udanej aktualizacji stanu gry, wychodzę z panelu, a przed moimi oczami stoją żołnierze, którzy nawet nie czekają tylko pakują zawartość magazynków w moją stronę i ginę. Może to jakiś błąd, wczytałem grę i znowu to samo - idealnie... Innym razem, wyczyściłem małe przejście z demonów, zrobiłem krok do nowego pomieszczenia, ale zdecydowałem się na ponowne sprawdzenie tego "czystego". Na wejściu już czekają, brakowało tylko tortu. Jak to, przecież nawet nie wyszedłem stamtąd do końca. Kawałek mojej nogi lub miecz został w tamtej sali, a oni już zdążyli wrócić? Przez takie zagrywki często musiałem używać starożytnych technik latającego wróbla (skakanie nad mendami i unikanie wszystkiego byle do przodu!). Jednym z niewielu plusów jest to, że przeciwnicy są przypisani do sali i nie kwapią się z gonieniem nas poza nią.
Podsumowując, Ninja Gaiden Black to solidna platformówka, która momentami potrafi napsuć krwi, jednak stare Chińskie przysłowie mówi "git gud" czyli po naszemu: pozdro poćwicz, a wszystko się jakoś ułoży. Choć bossowie czy fabuła nie jest zbyt pamiętna czy porywająca, tak zabawa w ninję, skakanie po ścianach, i finezyjne zabijanie przeciwników na 101 sposobów daje dużo frajdy. Dla ludzi, którzy lubią w grach wyzwanie polecam, a dla całej reszty nie koniecznie.
Nie lubię w grach backtracking'u, musi być naprawdę przemyślany, aby odbiorca nie odczuwał, że się wraca lub porusza po określonym terenie. Ninja Gaiden Black średnio sobie z tym radzi. Chyba głównie przez sporą ilość przejść, które są teraz niedostępne, ale potem powinny już być otwarte! Niby nic w tym złego, ale takich "drzwi" zbiera się nam do kupki całkiem pokaźna ilość, a spamiętać je wszystkie raczej nie da rady. Chociaż to, to jeszcze małe piwo. Nie narzekam nawet na respawn "odradzających się przeciwników" - backtracking przeważnie tak ma, gorzej z prędkością lub miejscem ich powrotu do gry. Przykład: po udanej rzeźni postanowiłem zapisać grę. Wszyscy dookoła są martwi, więc czemu by nie? Po udanej aktualizacji stanu gry, wychodzę z panelu, a przed moimi oczami stoją żołnierze, którzy nawet nie czekają tylko pakują zawartość magazynków w moją stronę i ginę. Może to jakiś błąd, wczytałem grę i znowu to samo - idealnie... Innym razem, wyczyściłem małe przejście z demonów, zrobiłem krok do nowego pomieszczenia, ale zdecydowałem się na ponowne sprawdzenie tego "czystego". Na wejściu już czekają, brakowało tylko tortu. Jak to, przecież nawet nie wyszedłem stamtąd do końca. Kawałek mojej nogi lub miecz został w tamtej sali, a oni już zdążyli wrócić? Przez takie zagrywki często musiałem używać starożytnych technik latającego wróbla (skakanie nad mendami i unikanie wszystkiego byle do przodu!). Jednym z niewielu plusów jest to, że przeciwnicy są przypisani do sali i nie kwapią się z gonieniem nas poza nią.
Podsumowując, Ninja Gaiden Black to solidna platformówka, która momentami potrafi napsuć krwi, jednak stare Chińskie przysłowie mówi "git gud" czyli po naszemu: pozdro poćwicz, a wszystko się jakoś ułoży. Choć bossowie czy fabuła nie jest zbyt pamiętna czy porywająca, tak zabawa w ninję, skakanie po ścianach, i finezyjne zabijanie przeciwników na 101 sposobów daje dużo frajdy. Dla ludzi, którzy lubią w grach wyzwanie polecam, a dla całej reszty nie koniecznie.
0 komentarzy: