Dragon Ball FighterZ

Podczas oglądania targów E3 w 2017 roku znalazłem kilka pozycji, które wiedziałem, że muszę ograć. Pośród nich pojawił się też on. W fo...


https://static.altchar.com/live/media/images/950x633_ct/6977_Dragon_Ball_FighterZ_logo_1042565ad6afdfa5b2ddb15b3bb17721.jpg
Podczas oglądania targów E3 w 2017 roku znalazłem kilka pozycji, które wiedziałem, że muszę ograć. Pośród nich pojawił się też on. W formie krótkiego filmiku, na prezentacji Xboxa mało znane (dla mnie) studio Arc System Works wyskoczyło z nową grą w uniwersum Dragon Ball. Pierwsze sekundy to było zwykłe "meh", kolejna gra o tym samym... Chwilę potem zmieniłem zdanie. Co tam się wyprawia! Rzućcie okiem na poniższy trailer.

Na widok tego zacząłem cieszyć się jak głupi. Nareszcie, ktoś wziął i zrobił grę na jaką czekałem od dawna. Konkretna bijatyka w uniwersum Dragon Ball'a - gdzie arena jest 2D a postacie 3D. Przed oczami mam wspomnienia ze starego Mugena na PC - czy to wypali? Już niedługo miałem się sam przekonać.

Niestety, do premiery było jeszcze sporo czasu, a kolejne przecieki czy informacje nie ekscytowały mnie tak mocno. O co chodzi, początkowo przedstawiono 6 postaci (klasyczne i rozpoznawalne przez każdego kto miał styczność z tym uniwersum). Dalej było co raz gorzej. Mimo, że zapowiadano następnych "starych" bohaterów miałem obawy, że Arc System popełni ten sam błąd co jego poprzednicy. Mianowicie kilka wersji ten samej postaci. Najlepszym przykładem będzie Goku. We wcześniejszych tytułach z serii Dragon Ball postać mogła pojawić się jako oddzielny wojownik w wielu wersjach. Goku Ssj1, SSj2, SSj3 4 itd itd. Nie było by w tym nic złego, gdyby nie to, że jest wciąż tą sama postacią. Różnice między nimi są znikome. Koniec końców mamy jednego bohatera w rożnych skórkach. Druga sprawa przez którą nabrałem sporo wątpliwości do gry był emitowany w tym samym czasie serial Dragon Ball Super. Moim zdaniem zwykłe odcinanie kuponów od kultowej serii i kolejna próba wyduszenia ekstra kasy. Ale co ma serial do gry? Akurat bardzo dużo bo było ryzyko, że wiele z tych marnych postaci pojawi się w najnowszej odsłonie gry. Oczywiście wykrakałem i zaczęli ujawniać jedną za drugą.  Moje zainteresowanie z tytułu, który na 100% kupię w dniu premiery spadł do poczekamy. Mówiłem, że będzie gorzej? No to jeszcze dorzucę ekstra rzeczy, które mnie zniechęciły. Płatne postacie, season pass no i ta felerna edycja kolekcjonerska...

https://images-na.ssl-images-amazon.com/images/I/81RhEng82eL._AC_SL1500_.jpg
- Gra + steel book (spoko)
- 3 kary z grafikami (raz spojrzysz i potem schowasz)
- Kolekcjonerskie pudełko (pudełko z tytułem gry suuuuuper...)
- Figurka (całkiem fajna)
- Oryginalny soundtrack z anime (był uwzględniony w edycji kolekcjonerskiej, oczywiście jako kod do pobrania)
- Cena teraz 600PLN (na premierę chyba 699PLN)

W czym więc problem? A no szybko ktoś zorientował się, że taka figurka już istnieje od dłuższego czasu i jest o wiele tańsza.
https://www.picclickimg.com/d/w1600/pict/332735424702_/Asia-Banpresto-Dragon-Ball-Z-Super-Master-Stars.jpg
Oczywiście, różnią się malowaniem, ale posążek to ten sam gość, tylko zamiast podpisu Dragon Ball, dali FighterZ. Nie lubię takich zagrywek, od razu mam przed oczami zalegającą stertę rupieci na magazynie. (Hej mam pomysł, weźmy tamte stare figurki Goku co nikt nie chce kupić, przemalujmy i powiedzmy ludziom, że są limitowane i ekskluzywne. Kupią bez zastanowienia!). Koniec końców do wybory była tylko wersja standard tzw. golas lub kolekcjonerka. Gdyby dali coś pomiędzy. Gra ze steelbookiem - człowiek by się mógł zastanowić. Prawie zapomniałem, soundtrack oczywiście można dokupić oddzielnie, 11 piosenek za 63PLN.

Po całym wysypie tych wszystkich informacji machnąłem ręką i dałem sobie spokój. Moja mantra - poczekam aż stanieje nie skutkowała. Problem w tym, że gra nie chciała zbytnio zejść z ceny, są promocje na wersje cyfrowe ale pudełko to nadal 170PLN. Nie mamy wszystkich postaci, więc trzeba jeszcze dokupić każdą z nich za 21PLN lub fighter pass (season pass) za jedyne 144PLN. Chcecie więcej? Jest jeszcze drugi zestaw piosenek, też 63PLN. Oczywiście możecie wykosztować się na wersję cyfrową tzw Ultimate, która zawiera:

- Grę
- FighterZ Pass (8 nowych postaci)
- Pakiet muzyczny anime (dostępny 1 marca 2018 r.)
- Pakiet komentatora (dostępny 15 kwietnia 2018 r.)

Cena? 479PLN, ale na promocji tylko 209PLN! Moja reakcja - poczekam, aż stanieje, albo wyjdzie wersje GOTY.

https://www.google.com/search?q=goku+ssj3+dragon+ball+super&safe=off&client=firefox-b-ab&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ved=0ahUKEwjZ47HI7snfAhWHZFAKHYK-DLUQ_AUIDigB&biw=1920&bih=1086#imgrc=DgcBK_G15yEYuM:
GOKU ZGŁUPIAŁ OD TYCH LICZB
Czas leciał, a sytuacja nie wyglądała na to żeby miała się poprawić. Pierwszy sezon z nowymi postaciami został zamknięty. Jak na złość zapowiedziano kolejny sezon. Świetnie, czyli jeszcze więcej kasy za dodatkowe postacie. Nagle, odzywa się mój przyjaciel i oznajmia mi, że zakupił kopię owej gry. Co lepsze, zaprasza do siebie na testy - jak mogłem odmówić? W skrócie, pograliśmy 2-3 godziny i byłem naprawdę zadowolony. Solidna bijatyka z pięknymi animacjami. Jedynie kłuje w oczy widok panelu postaci i te zablokowane okienka czekające, aż wpłacisz swoje ciężko zarobione pieniądze. Po około dwóch tygodniach od tego grania jakimś cudem jego gra wylądowała u mnie. Wiedziałem, że to dobra okazja żeby usiąść i na spokojnie sobie potestować.

https://i.ebayimg.com/00/s/MTAyNFg3Njg=/z/3xwAAOSwXRxaw8UL/$_86.JPG

I wreszcie mogę powiedzieć dokładnie to co myślę. Pod względem trybów to FighterZ nie różni się niczym od innych bijatyk dostępnych na rynku. Jednak, jako gra z uniwersum Dragon Ball o matko... Ktoś odrobił lekcje i to porządnie. Fabuła mimo, że średnia jest wreszcie inna! Koniec z odtwarzaniem historii znanej i wyeksploatowanej do bólu. Jak się chce to można coś nowego wymyślić. Dzięki trybowi fabularnemu mamy też okazję sprawdzić większość postaci. Po ukończeniu powinniśmy już wiedzieć kim mniej lub bardziej chcemy grać. Nagrodą za skończenie całej kampanii są też dwie ekstra postacie. Oczywiście możemy je kupić, ale jak ktoś jest cierpliwy to zostanie wynagrodzony. Bijatykę ciężko opisać, więc pokaże swoje poczynania:



Jak widać, żaden ze mnie ekspert, ale zabawa jest przednia. Mimo, że komputer nie jest imponującym przeciwnikiem to same walki, efekty łączenie ciosów są tak dobre, że nie mogę przestać w to grać. Sama nauka i opanowanie ataków jest dość proste. W większości przypadków są podobne do siebie. Mamy tu świetny przykład gry przy której każdy może usiąść i się świetnie bawić. Z drugiej strony dopracowany system, który w rękach eksperta pokaże swój pełny potencjał.

Podsumowując, Dragon Ball FighterZ mimo ciężkiego startu, kombinowania z ekstra płatnościami za wszystko, okazał się dla mnie jedną z najlepszych gier w jakie miałem okazje zagrać w tym roku. Muzyka, mapy i podłożone głosy postaciom to istny majstersztyk. W kategorii bijatyk jest objawieniem i powiewem świeżości, gdzie taki Tekken 7 wynudził mnie na śmierć. Jeżeli masz ekstra kasę od Mikołaja i jesteś fanem Dragon Ball'a to ten tytuł musi koniecznie stać na twoim regale. Jaką wersję wybierzesz to już zależy od ciebie. Osobiście świetnie bawiłem się przy samej podstawce (pożyczonej hehe). No i jest zapowiedziany drugi sezon gdzieś na początku Lutego 2019. Gorąco polecam i wracam do uczenia się nowych ciosów!







0 komentarzy:

Pokemon X - kieszonkowe stworki w najlepszym wydaniu

Seria gier z kieszonkowymi potworkami zawsze miała specjalne miejsce w moim sercu. Chociaż formuła wydaje się niezmienna od lat, a je...


https://vignette.wikia.nocookie.net/nintendo/images/b/b2/Pok%C3%A9mon_X_%28Logo_-_NA%29.png/revision/latest?cb=20130108215636&path-prefix=en

Seria gier z kieszonkowymi potworkami zawsze miała specjalne miejsce w moim sercu. Chociaż formuła wydaje się niezmienna od lat, a jedyną dużą innowacją jest dodawanie co raz to nowych stworków Pokemony nie tracą na popularności. Ba, mógł bym rzec, że często są czynnikiem wpływającym na zwiększenie sprzedaży danej konsoli. Wiele odsłon mam już za sobą i wyrobiłem jednoznaczną opinię na temat tego uniwersum, ale moją uwagę przykuła ostatnio wyprzedaż Pokemon X i Y. Od dawna chciałem zdobyć tą odsłonę, ale cena nie chciała zbytnio spadać. Dla porównania, takie Pokemon Sun/Moon mimo, że nowsze można już kupić za podobną cenę co wyżej wymienione X/Y. To może świadczyć o dwóch rzeczach - albo gry Nintendo nie tanieją, albo seria X/Y jest dobra i ceniona. Kupiłem, sprawdziłem, a poniżej moja mała opinia.

Pokemon X szósta generacja znanej na całym świecie serii o kieszonkowych potworkach została wydana w 2013 roku - dlaczego nie Y?! Proste, w części z "krzyżykiem" znalazłem bardziej interesujące mnie Pokemony. Gra zaczyna się jak każda inna, tworzenie postaci, nadanie imienia i wio! Standardowo ojca nie ma w domu, nawet nie wiadomo czy żyje. Matka posyła nas w świat, a kolejny profesor za naszymi plecami wysyła miłosne listy do starej. Mamo, żeby tata wiedział co ty odwalasz za jego plecami...

https://www.geek.com/wp-content/uploads/2013/05/pokemon_boxart.jpg

Akcja usytuowana jest w mieście wzorowanym na Paryżu. Mamy tu podrobioną wieżę Eiffla, moda, francuski akcent, pudle (takie pieski) czy kawiarnie. Spokojnie, są też róże peryferia, bagna, góry, jaskinie itd. Fabuła w żaden sposób odkrywcza, drużyna Flara/Iskra chce zrobić coś w rodzaju czystki i pozostać jedynymi na świecie. A-ale ja jestem tylko małą dziewczynką, która chce zbierać odznaki i zdobyć tytuł mistrza. Nic nas to nie obchodzi, w naszym państwie nie ma policji, wojska czegokolwiek więc Ty będziesz naszym psem na posyłki. Jak każą to co poradzisz? Nie oszukujmy się, mimo, że seria jest kategoryzowana jako gra RPG, to mało tutaj z RPG znajdziemy. Niczym odkrywczym i świetnym przykładem jaki to RPG nam dali jest iluzja podejmowania decyzji. Przy złym wyborze NPC zadaje ponownie to samo pytanie, aż do skutku. Na szczęście oprócz bicia oprychów mamy jeszcze cel poboczny, odkrycie czym jest i jak działają MEGA EWOLUCJE (specjalnie dużymi). Dla niewtajemniczonych mega ewolucja to najprościej mówiąc taka tymczasowa ulepszona forma niektórych Pokemonów. Na czas pojedynku nasz potworek zmienia się w kolejną formę - taką, której nie osiągnie w zwykły sposób. To może zmienić jego typ np z ognistego na smok itd. Po walce wszystko wraca do normy. W porównaniu do ruchów Z w Pokemon Sun/Moon mogę stwierdzić, że jest to ciekawsze rozwiązanie. Bardziej efektowne wizualnie i dające nam nowe możliwości taktyczne. Gdzie Z moves są irytującym pokazem dziwacznych gestów postaci, po czym pokemon zabija wszystko jednym uderzeniem - NUDAAA.

https://i.gifer.com/CBwv.gif

Ktoś może zwrócił uwagę, że wyżej napisałem dziewczyna - tak zgadza się, gram postacią żeńską. Dzięki temu mogę ubierać fajne ciuchy, zmieniać fryzury czy nakładać makijaż. No ale po co to wszystko? Już mówię, w niektórych lokacjach nie przepuszczą cie jeżeli wyglądasz źle. Trzeba więc przebierać się czy zmieniać uczesanie - a na dziewczynie zawsze to lepiej wygląda. Jest to również coś z czym wcześniej się nie spotkałem, a jako, że Pokemon Sun jest nowszą grą to widać, że ten system został usunięty. Na początku sądziłem, że będzie to uciążliwe, jednak gdy przybyłem do nowego miasteczka to zaraz po wyleczeniu swoich niewo.. znaczy pokemonów biegłem do sklepu z ciuchami. Oczywiście grę da się ukończyć bez korzystania z takiego dodatku, ale zawsze jest to coś innego. No i dziewczyna wygląda fajniej na wrotkach. Wracając do gry, twórcy dali nam więcej swobody, nie ma tu irytującego samouczka, nikt nie pokazuje nam jak łapać Pokemona, a nasz rywal przynajmniej po walce coś narzeka. W sumie to zapomniałem o istotnej rzeczy - nie jesteśmy sami! Mam na myśli, że tym razem nie podróżujemy ja plus rywal tylko cała ekipa przyjaciół. Jest śmieszny grubasek, który próbuje zebrać zespół tanecznych pokemonów. Mały kujon - nudziarz co chce zapełnić Pokedex (no nikt przed nim na to nie wpadł). Koleżanka, która w sumie nie wiem czego chce (typowe baby) i nasz rywal. Nasi przyjaciele działają na podobnej zasadzie co rywal, pojawiają się od czasu do czasu w kluczowych momentach gry, czasem by z nami walczyć, a innym razem żeby nam pomóc. Bałem się, że będą bandą upierdliwych ludzi gadających o przyjaźni i innych bzdetach. Tylko w połowie miałem rację. Na szczęście nie byli tak męczący jak mi się wydawało (może temu, że nie pojawiali się tak często).

http://nintendo.wikia.com/wiki/Gogoat
Mój ulubiony Pokemon

Sprity Pokemonów zostały zastąpione modelami trójwymiarowymi, a dzięki 3DS wydają się jakby miały zaraz wylecieć z ekranu. Dodatkowo, uruchamiając 3D podczas poruszani się po mapie, wyraźnie widać ekstra głębię obrazu. Twórcy dorzucili również nowy typ pokemona Fairy (Bajkowy po naszemu), który jest zabójcą pokemonów typu smok. Z dodaniem nowego typu, walki można ograć na kompletnie nowy sposób. Wróciły też siłownie ekhem (GYM) w sumie jak miały wrócić, jak ta gra jest starsza od Sun/Moon. Tym razem oprócz zwykłego pobicia popleczników i walki z liderem musimy często przejść jakiś tor przeszkód. Może to być labirynt teleportów, ścianka wspinaczkowa czy coś wzorowanego na kostkę Rubika (nie wytłumaczę tego, to trzeba zobaczyć). Same walki są cięższe, trzeba mieć ekipę dość elastyczną, w której znajdzie się coś na każdego przeciwnika. Często zdarzało się, że NPC miał tak mocnego Pokemona, że moje poki jeden po drugim padały jak muchy. Z podkulonym ogonem i stertą zwłok wracałem do pokecentrum knując moją zemstę. Więc, zwykłe ja cie uderzę mocniej nie zawsze jest najlepszym wyborem.

Podsumowując, Pokemon X to najlepsze Pokemony od czasów Gold/Silver w jakie miałem okazje zagrać. Skąd taka deklaracja? W serii pojawiły się nowe, świeże mechanizmy, fabuła nie była tak przewidywalna jak by się wydawało, a same walki, świat czy napotkani NPC-y byli po prostu fajni. Szybko się wciągnąłem i gdzie myślałem, że to już koniec gry twórcy mnie zaskoczyli ładując sporą zawartość. Również po ukończeniu zabawy mamy przygodę na dodatkowe godziny. Oczywiście uzupełnienie Pokedexu też zajmie sporo czasu. Nie dziwie się, że gra mimo tylu lat od premiery nadal trzyma wysoką cenę - jest po prostu dobra. Wszystkim, którzy zastanawiali się czy brać, mówię tak i polecam z ręką na sercu.




0 komentarzy:

Yakuza Kiwami - takie Japońskie GTA? No chyba nie bardzo

Ostatnio dzięki dobroci Playstation otrzymałem w plusie Yakuza Kiwami. Serię kojarzę, ale nigdy nie miałem czasu, chęci czy ekstra kasy, ...

Ostatnio dzięki dobroci Playstation otrzymałem w plusie Yakuza Kiwami. Serię kojarzę, ale nigdy nie miałem czasu, chęci czy ekstra kasy, aby zakupić sobie jedną z tych gier. Co by nie gadać wyszło tego sporo, chyba siedem odsłon? I jak tutaj zacząć grać w takiego tasiemca - o ile fabuła ma jakąś spójność. Odpowiedź brzmi, nie wiem. Postanowiłem, że uruchomię i sam sprawdzę. Moje pierwsze skojarzenie z serią Yakuza to będzie Shenmue z Dreamcasta - o dziwo w to też nie grałem, ale kolega opowiadał, więc te gry powinny być podobne do siebie. Może ktoś mi na końcu powie czy miałem rację. Wrzuciłem grę do pobierania i czekałem, dzięki bogu mam długi kabel od internetu, wiec nie musiałem siedzieć godzinami patrząc się na progres tylko dobre 15 minut. Gdy konsola dała mi znać, że już pobrano wcisnąłem X, a z tyłu głowy miałem jedną myśl - jak lipa to zaraz wyłączam. Opening napakowany różnymi scenami akcji, przewijające się postacie ogólnie nie mam pojęcia co się dzieje, ale dobra muzyka nadrabia. Szybki wybór trudności (jasne, że normalny) i zaczynamy. Granie granie, dużo cutscenek i stop! Gra się przerywa i zaczyna mi pobierać zawartość. Hue? Co tu jest grane, przecież pobrało wcześniej to czemu teraz ciągnie coś dalej. Najgorsze, że wyglądało to tak: 5-10 sekundowy przerywnik i 5 minut pobierania, potem znowu 5-10 sekundowy przerywnik i kolejne pobieranie. Całość trwała dobre 15 minut, a ja coraz bardziej się irytowałem. Cholera, ile można ściągać zawartość, na dodatek nie w tle tylko przerywają mi grę, a w zamian oferują jakieś sekundowe filmiki. W swoim dzienniczku zanotowałem, aby obniżyć ocenę gry o jedno oczko. Mimo tego nie poddałem się bo fabuła z każdą chwilą robiła się co raz ciekawsza. Z racji tego, że akcja dzieje się w Japonii - język domyślny w grze jest Japoński plus angielskie napisy. Szczerze, to nawet nie sprawdziłem czy jest opcja zmiany języka lub napisów. Taka gra powinna być ogrywana w  oryginalnej formie, coś jak seria Metro i ruski.

Fabuła - spokojnie, spoilerów raczej nie będzie, chyba, że sam początek gry uważacie za spoiler.

Główny wątek gry śledzi losy Kazumy Kiryu, jednego z członków Yakuzy. Kiryu razem ze swym lojalnymi kompanem kolekcjonuję wymagane fundusze w celu uzyskania awansu w rangach organizacji. W tej chwili jest tylko porucznikiem, jednak otrzymał zielone światło od swych przełożonych na to, aby awansować do roli patriarchy. Pierwsze zadanie jest proste, zebrać dług od jakiegoś kolesia, który mocno się zadłużył i nie chce oddać kasy. Po wszystkim (spuszczamy bęcki) jestem umówiony w moim ulubionym barze gdzie czeka na mnie mój przyjaciel Akira Nishikyama. Będzie tam pewna dziewczyna - od razu zrozumiałem, że jest ona bliska Kiryu, ale także i Akirze. Yumi, bo o niej mowa, jest hostessą w klubie Serena. Takie osoby pełnią rolę kompana, mają dotrzymywać towarzystwa osobom, które przyszły same itd (ale bez podtekstów seksualnych, niech tam nikogo fantazja nie ponosi!). Ogólnie, cała trójka zna się jeszcze z czasów dzieciństwa, razem wychowywali się w sierocińcu i jakoś do tej pory ta wieź między nimi jest mocna. Maszerując do wyznaczonego punktu na mapie napotykam na swej drodze dziwnego kolesia z przepaską na oku. Goro Majima, z tego co zrozumiałem jest on kapitanem w klanie Majima. Kiryu zwraca się do niego z końcówką "sama" czyli z szacunkiem i uważa go za kogoś wyżej od siebie. Po rozmowie i zachowaniu dało się zauważyć, że Majima jest trochę nienormalny, bez zastanowienia potrafił mocno poturbować jednego ze swoich popleczników, a także machać mi nożem przed oczami. Wszystko tylko po to, aby mnie sprowokować i dać pretekst do walki. Jest w pełni świadomy mych umiejętności  i na myśl o pojedynku ze mną jest podekscytowany jak dziecko czekające na gwiazdkowe prezenty. Na moje szczęście (koleś naprawdę jest straszny), do walki nie doszło ponieważ Kiryu sam stwierdził, że nie ma powodu by krzyżować pięści z Majima-sama. Rozczarowany jednooki dziwak odchodzi w swoją stronę jedynie krzycząc, że znajdzie jakiś sposób, aby dać mi pretekst na walkę z nim. Po tej całej scenie mogę spotkać się z przyjaciółmi i spędzić miły wieczór. Następnego dnia wszystko się zmienia, mój mentor wzywa mnie do swego biura na pogaduchy. W tym samym czasie otrzymuje telefon, że boss wszystkich naszych rodzin (to może wydawać się zawiłe, ale spokojnie, jak chwilę się pogra to mniej lub bardziej zrozumie jak działa hierarchia w yakuzie) porwał Yumi, co gorsze Nishikyama poleciał z odsieczą. Nasz przyjaciel potrafi być narwany, a w takiej sytuacji nie warto go zostawiać samego. Ruszam więc za nimi do biura bossa, lecz jestem zbyt późno. Na ziemi leży martwy lider naszego klanu, a przed nim stoi sparaliżowany Akira. W kącie widzę nieprzytomną Yumi, którą próbuję ocucić, lecz bezskutecznie.  

- Akira ocknij się, co Ty narobiłeś! 
- To był wypadek, on chciał zrobić Yumi krzywdę, a ja nie wytrzymałem. 
- Czy ty wiesz jakie są konsekwencje za coś takiego? Zabierają stąd Yumi, zaraz tu będą gliny!
- Kiryu, a co z Tobą, nie możesz tak, przecież to moja wina.
- Słuchaj mnie Nishikyama, masz chorą siostrę, która Cie potrzebuję, a dodatkowo musisz chronić Yumi, ja sobie dam radę więc biegnijcie.

Drzwi się zamykają, a Kiryu bierze pistolet do ręki. Chwilę później zjawia się policja i jest już po wszystkim. Przesłuchanie na komisariacie, detektyw Date nie wierzy w moje zeznania, ale nie może nic zrobić - biorę wszystko na siebie. Bez gadania idę do więzienia, tam już na mnie czekają ludzie wynajęci do pozbycia się zdrajcy, który morduje swego szefa. Fabuła przeskakuję do przodu o 10 lat, zostaje zwolniony warunkowo za dobre sprawowanie i wracam na stare śmieci. Niestety, dobre sprawowanie oznaczało brak bójek i innych szemranych rzeczy, które negatywnie wpłynęły na moje umiejętności walki wręcz i zmysł wojownika - prosto mówiąc, wszystkie statystyki poleciały w dół i trzeba będzie zrobić je od nowa. I tak naprawdę od teraz zaczyna się prawdziwa gra.
https://preview.redd.it/g2c0rcc997411.jpg?width=1024&auto=webp&s=43b59d8dd625909632e6495a2498140ccd75ce48
Kazuma Kiryu
Nie wiem jak w innych Yakuzach, ale w Kiwami kierujemy właśnie tym kolesiem. Kazuma Kiryu, zwany również jako The Dragon of Dojima. Nie codziennie ktoś otrzymuje taki przydomek i zaufajcie mi ten gość zasługuje na niego w stu procentach. Facet, który ponad wszystko ceni swój honor i lojalność wobec swych szefów, a oni widzą w nim kogoś więcej niż tylko chłopca na posyłki. Jako porucznik w domu Kazama, Kiryu jest naprawdę szanowaną osobą, nie tylko przez ludzi na niższym szczeblu, ale także osoby wyżej rangą jak i członków innych klanów. Pierwsze skojarzenie- Kazuya Mishima (seria Tekken), postura, charakter no i ten głos idealnie pasujący do tej postaci. Taki wielki zimny kawał żelaza. Jednak pod powierzchnią tej maszyny do zabijania kryje się znacznie więcej niż tylko zahartowane ciało gotowe na pojedynek w każdej chwili.
Akira Nishikyama
Z głównego wątku szybko wywnioskowałem, że jest to najbliższy przyjaciel Kiryu, z którym wychowywał się od młodości. Taki trochę młodszy brat, który szedł w nasze ślady, zawsze mógł na nas liczyć, ale sam też był pomocny. Niestety, w oczach organizacji nie jest traktowany zbyt poważnie, ale ze względu na bliską relację z Kazumą, nikt go nie zaczepia. Taki trochę fleja bym powiedział.
Yumi Sawamura
Przyjaciółka z dzieciństwa wyżej wymienionych chłopaków, cała trójką pochodzi z tego samego sierocińca - typowe u Japończyków, brak rodziców, a ojca to nikt tam nie ma (jak oni się rozmnażają?). Postać dość enigmatyczna, czy jest tylko koleżanką czy może kimś więcej?
Goro Majima
O tym człowieku mogę rozmawiać godzinami, Goro Majima, kapitan klanu Majima, mentor, rywal i prowokator, który próbuje zmusić Kiryu do poważnej walki. Facet na każdym kroku chce mi uprzykrzyć życie i w najmniej oczekiwanym momencie pojawia się znikąd. Każde spotkanie z nim oznacza walkę - wszystko w imię samorozwoju. Wieczorny spacerek po mieście, "halo halo Kiryu-chan tu oficer Majima (przebrany za policjanta) przybywam na wyrywkową kontrolę. Sprawdzę tylko czy posiadasz przy sobie aaa co to jest! Oj Kiryu, nielegalna kontrabanda będę musiał się tobą zająć". Ten gość nie daje mi spokoju, jest po prostu wszędzie. Oglądam sobie prasę w sklepie, a po drugiej stronie okna gapi się na mnie Majima. Idę do restauracji coś zjeść, a z kosza na śmieci wyskakuję on. Choć sposoby w jakie Majima próbuje mnie zaskoczyć  potrafią być naprawdę przezabawne, to nie dajcie się zwieść. Koleś jest jak Joker z Batmana, nieobliczalny świr, który nie zawaha się nas zatłuc jeżeli nadarzy mu się okazja. Za każdym razem gdy go pokonałem stawał się co raz silniejszy, ale  nie ma co się bać, ja też na tym zyskuję, więc nagroda jest tego warta.

Zadania poboczne
A teraz coś o niezobowiązujących rzeczach, na mapie o ile jesteśmy blisko lub posiadamy specjalny przedmiot przy sobie, pojawia się znaczniki "!" - najprościej mówiąc, są to dodatkowe misje. Pierwszy raz natknąłem się na takie zadanie przypadkiem mijając kobietę, która zaczęła krzyczeć, że ją obmacałem po tyłku. Zaraz przybył biały rycerzyk na koniu i na nic były moje tłumaczenia, że kobieta oszukuję (ah te baby) moja wina i mam zapłacić. Hola hola, coś tu śmierdzi, na szczęście w dialogu jest opcja odmowy, którą wybrałem po czym mogłem rozprawić się z tym całym obrońcą tej pani. Po wszystkim zaskoczona kobieta zaoferowała mi współpracę, że zarobimy fortunę na tym przekręcie itd. Na szczęście Kiryu tak nisko nie upadł, dał opierdziel kobiecie, a ona obrażona obróciła się na pięcie i odeszła. Od tamtej pory jak szalony zacząłem wykonywać wszelkie poboczne zadania, a mój główny wątek zastygł w miejscu na wiele godzin, a może i dni? Dodatkowe misje mimo, że w większości są proste i schematyczne można szybko rozwiązać, ale nagroda jest warta całego zachodu. Miło też patrzeć jak po wykonanym queście Kiryu w swoich myślach wyciąga wnioski i dzieli się z nami swoimi przemyśleniami. Zdarzyło mi się poznać naprawdę fajnych ludzi, ich historie chwytające za serce czy zabawne scenki nadające grze trochę więcej autentyczności. Wciąż, większość ludzi chciała mnie po prostu oszukać, okraść czy pobić. Bardzo miłe miasto...


Dodatkowa zawartość
Poza głównym wątkiem i zadaniami pobocznymi są też inne dodatkowe aktywności. Za samo stołowanie się w różnych restauracjach czy podróżowanie taksówką dostajemy specjalne punkty, które możemy wydać na unikatowe przedmioty. Jednak jedzeniem człowiek nie żyje, dla szukających mocniejszych wrażeń po całym mieście rozsiane są znajdźki - klucze do schowków czy specjalne karty do grania. Dla tych co preferują rozrywki dla starszych, są klubu ze striptizem, kabarety w których możemy spędzić cały wieczór na randkowaniu, a także inne knajpy z bilardem, kręglami, rzutkami czy karaoke. Osobom, które szukają coś nietypowego polecił bym Pocket Circuit Racer lub salon gier SEGA. Na samych kieszonkowych wyścigach spędziłem już dobre 4-5 godzin. Modyfikowanie autka, aby dostosować go do danego wyścigi i zmieścić się w budżecie daje sporo frajdy, jednak to uczucie gdy przekroczy się metę jako pierwszy, ahh nie do opisania.


Sam salon z automatami SEGI (ich gra to mogą pakować co chcą nie?) oprócz mini automatu z pluszakami posiada dużą grę o nazwie MesuKing. Na początku nie wiedziałem o co chodzi, ot jakieś karty z owadami, tyle, że zamiast insekta na karcie widnieję rysunek ładnej pani przebranej za jednego z nich. Co z tym robimy, no jak to co walczymy! Wybieramy swoje karty, przeciwnik swoje i cała akcja dzieje się na automacie do gier, pierwsze skojarzenie jakiś Dead or Alive (chyba ze względu na te skąpe stroje). Zasady gry łatwo poznać, jest nawet dedykowane zadanie poboczne i cała liga! Niestety, mam jeszcze zbyt mało kart z dupeczka... znaczy owadami, więc nie mogę od tak wyzwać kolejne osoby na pojedynek. Oi Kiryu-chaaaan! eh Majima-sama jest w salonie...



Walka, rozwój postaci, przedmioty, świat sterowanie

Yakuza walką stoi, i to dosłownie. Spacerując po ulicy co chwilę zaczepi nas jakiś gang podlotków, którzy myślą, że dadzą radę pobić i okraść kolesia w szarym garniturze. No nie na mojej zmianie! System walki w Yakuzie składa się z czterech stylów:

Brawler: Skupia się na mocnych ciosach i szybkich atakach, określił bym go  jako ten zbalansowany. Nie ukrywam, że większość gry, a raczej skopanych tyłków załatwiłem przy użyciu niego.


Rush: Tak jak się czyta, Rush skupia sie na szybkości oraz unikaniu ciosów przeciwnika. W tym trybie nie możemy trzymać gardy, więc szybkie nóżki to nasz główny atut. Bardzo widowiskowy i efektowny styl, który wiele razy uratował mi skórę.


Beast: Najwolniejszy, ale zarazem najsilniejszy styl gdzie Kiryu niczym prawdziwa bestia może bić wielu kolesi na raz, podnosić ciężkie przedmioty ( rzucać i walić po głowach). Tutaj chodzi tylko o siłę ciosu i przebicie się przez gardę oprycha. Bardzo widowiskowa jest garda, gdzie Kiryu przybiera specyficzną pozę i niczym mur może dać się obijać bez ponoszenia znacznych obrażeń.


Dragon: To dzięki temu stylowi Kiryu otrzymał swój przydomek smoka, jest to najprościej mówiąc ulepszony Brawler, gdzie ciosy są wciąż szybkie, jednak bardziej precyzyjne i mocniejsze. Czasem wystarczy jedno skuteczne uderzenie, aby położyć kogoś na łopatki.


System walki z początku wydaje się bardzo okrojony, ot wciskać 2-3 guziki w różnej kolejności. Grę na łatwym poziomie może dało by się tak ukończyć. W trybie normalnym z początku czułem się swobodnie, do czasu, aż przeciwnicy zaczęli lepiej się bronić i atakować. Wtedy zrozumiałem, że samo klepanie sprawdzonych kombinacji już nie działa i trzeba wyprowadzać lepsze i bardziej skomplikowane techniki unieszkodliwiające oprycha. Bardzo ważnym aspektem jest także wykorzystanie naszego otoczenia, podnoszenie różnych przedmiotów (możemy też wyjąć jakiś nóż lub kij no bo kto nam zabroni?) za pomocą których możemy walczyć, lub inne ściany czy słupy, na których dobijemy wroga. Przebieg walki zależy od ilości przeciwników. Wystarczy wtedy wybrać tryb bestii złapać jednego łotra i cisnąc nim w resztę ekipy, problem sam się rozwiązuje.


Co do rozwoju postaci, mamy 4 drzewka, które ulepszamy poprzez zdobywane doświadczenie.  (Brzmi logiczne nie?) Wykonywanie pobocznych zadań, klepanie ulicznych zbirów. Możliwości na szybki exp jest sporo. Trzy podstawowe style możemy doskonalić w ten sposób, tak samo jest z pasywnymi umiejętności czy paskiem życia. Tylko technika smoka posiada swój oddzielny pasek na rozwój wymagający od nas czegoś innego niż punkty doświadczenia.

Podsumowanie

Pisząc ten tekst, minęło już kilka dni od ukończenia Yakuzy. Ochłonąłem i patrząc na trzeźwo mogę powiedzieć jedno - było warto. Jeżeli szukasz czegoś innego to Yakuza Kiwami jest dla Ciebie. Świetnie napisana fabuła, od której Japoński klimat bije na kilometr. Klasyczny scenariusz z wieloma zwrotami akcji to siła napędowa tej gry. Wyjątkowy system walki stworzony na potrzeby serii daje tyle satysfakcji, że nawet po trzydziestu godzinach grania, nadal nie przeszkadzało mi, że na ulicy ktoś mnie znowu zaczepił. Wisienką na torcie jest muzyka, która też została dobrana z głową i we właściwym momencie otrzymujemy utwór adekwatny do danej sytuacji. Nie ma nic lepszego niż obijanie gęby kolesiom w rytm dobrego kawałka. Trzeba jednak uważać bo gra jest naprawdę brutalna, Kiryu bez namysłu rozkwasi komuś twarz na betonie lub kopnie leżącego w głowę. Nie oszukujmy się, to jest Yakuza, a oni nie pieprzą się w takich rzeczach. Oprawa wizualna jest po prostu dobra, nie doświadczyłem żadnych błędów, a do samych animacji szybko się przyzwyczaiłem. Wiadomo, są piękniejsze gry, ale Yakuza Kiwami wyróżnia się swoim stylem co widać na pierwszy rzut oka, chociaż to może niektórych odrzucić. Podsumowując, Yakuza Kiwami? Tak! Gra potrafi w odpowiednim momencie rozbawić do łez, a sekundę później atmosfera staje się śmiertelnie poważna.  Do samej postaci Kiryu bardzo mocno się przywiązałem i momentami utożsamić się z nim. Ten tytuł zaszczepił we mnie ciekawość i chęć do sprawdzenia kolejnych części tej szalonej serii - polecam.






1 komentarzy:

Tibia nostalgiczny powrót po latach

Jakoś w czerwcu tego roku rozmawiałem ze znajomymi o grach. Temat zszedł szybko na klasyki z dzieciństwa, pośród wielu tytułów padła też...


Jakoś w czerwcu tego roku rozmawiałem ze znajomymi o grach. Temat zszedł szybko na klasyki z dzieciństwa, pośród wielu tytułów padła też Tibia. Przez chwilę czuć było jakąś niepewność w atmosferze - czy Cię wyśmieją czy nie. Okazało się jednak, że wszyscy w to grali i dobrze wspominają tamte czasy. Od tego momentu minęło trochę, a ja wciąż w głowie gdzieś miałem tą starą grę. I wiecie co? Zainstalowałem klienta, stworzyłem postać i zacząłem grać! Ostatni raz byłem tutaj w okolicach gimnazjum, więc uwierzcie mi - zmieniło się i to sporo.

Tym razem miałem coś na co nie mogłem sobie pozwolić te 15 lat temu - pieniądze! Tak, zgadza się, kiedyś grałem tylko na tzw FACC czyli darmowe konto, które jest dostępne dla każdego. Niestety, ma to też swoje ograniczenia w postaci dostępu do wielu lokacji, zadań czy zaklęć. Tym razem nic mnie nie ograniczało, a wersja próbna za 10 zł to żaden wydatek. Uzbrojony w konto PACC mogłem eksplorować świat Tibii od nowa. No dobra, ale co robić w tej grze, bo jak w każdym MMORPG pewnie można grać bez końca? Postanowiłem wyznaczyć sobie jakiś cel, aby wiedzieć kiedy będę mógł skończyć swoją przygodę. W przeszłości udawało mi się co najwyżej zabić smoka, a poziom mojej postaci nie przekroczył nigdy numeru 60. Decyzja zapadła, moją ostateczną misją będzie zabicie Demona. Nie brzmi zbyt imponująco prawda? Spokojnie, dla osób nie zorientowanych Demony to jedne z najstarszych i najsilniejszych potworów jakie możemy spotkać w grze. Poprzeczka została ustawiona dość wysoko, a dzięki temu miałem pewność, że wykonam po drodze sporo zadań i zdobędę też przedmioty o których kiedyś mogłem tylko marzyć.

Chociaż oprawa wizualna nie zmieniła się tak mocno odkąd ją pamiętałem to wciąż nie wygląda źle. Sprity postaci czy potworków są wykonane z dbałością i tą Tibijską kreską, która nadaje całej grze wyjątkowy, nie spotykany nigdzie indziej klimat (przynajmniej ja nie widziałem). Oczywiście większość z nich została odświeżona i usprawniona nowymi animacjami. No dobra, przejdźmy do samej rozgrywki.
Demon w grze

Mój nowy początek okazał się bardziej przyjazny; gra otrzymała prawdziwy samouczek, który pokazuje nam podstawy sterowania, walki czy nawet komunikowania się z NPC-ami. Oczywiście pierwsze 8 poziomów wbijamy na odseparowanej wyspie dla świeżaków. W tym czasie możemy przełączać klasy postaci - to daje nam możliwość liźnięcia każdej z nich i zdecydowanie się na to kim byśmy chcieli grać przez resztę naszej przygody. Zdecydowałem się na granie Paladynem - czemu taka postać? Ponieważ spodziewałem się, że raczej nie znajdę chętnych wśród znajomych, którzy by chcieli do mnie dołączyć. Nie oszukujmy się, ta gra potrafi budzić skrajne emocje, a dzielenie się z kimś informacją, że gram w Tibie może być odebrane negatywnie - hej, ale to przecież tylko gra, prawda? 

Samo okno z grą również przeszło wiele zmian. Znajdziemy na nim nasz pasek życia, many czy doświadczenia, ale oprócz tego są klawisze skrótowe umożliwiające nam przypisanie zaklęć czy przedmiotów. Używanie liny czy łopaty nigdy nie było tak wygodne!


Nie ukrywam, od pierwszych chwil sięgałem po wszelkiego rodzaju poradniki. Gdzie chodzić na polowania, jakie bronie używać i co po prostu mi się opłaca. To wciąż gra MMORPG, a w nich można szybko się zgubić jeżeli nie pójdziemy tam gdzie trzeba. Pierwsze poziomy zawsze są nudne, ale z każdym nowym nabytym numerkiem, moja postać po prostu stawała się lepsza, a to dawało mi możliwość zdobywania doświadczenia na coraz lepszych potworach. No dobra, wszystko jest fajnie, ale nie będę przecież bić potworów jak głupi, aż osiągnę odpowiedni poziom pozwalający mi na walkę z Demonami. Pora zrobić jakieś zadania!

Wiecie co, do tej pory nie mogę uwierzyć, że grając te 15 lat temu (może i więcej, nie pamiętam) nigdy nie skupiałem się na zadaniach, a tym bardziej na ich fabule. I szczerze, jest mi trochę głupio bo mimo, że Tibia swoją prostą oprawą wizualną może wydawać się grą niezbyt rozbudowaną to po lekkim zagłębieniu się, można odkryć jej potencjał. Dam tutaj prosty przykład zadań jakie otrzymałem od NPC-ów. Pewna dama żaliła mi się, że zgubiła swój pierścionek. Po krótkim wyjaśnieniu okazało się, że ów ozdoba została skradziona przez papugę, która poniosła go na wzgórza znajdujące się niedaleko za miastem. Dodatkowo doradziła mi, że ptaszysko pewnie siedzi gdzieś na drzewie, więc jakieś GRABIE mogą być użyteczne. Poszedłem do sklepu, kupiłem grabie i wyruszyłem na przygodę. Wspinając się na co raz wyższe obszary góry, natrafiłem na opisaną papugę. Kliknąłem na grabie i wskazałem drzewo na których chce je użyć. Po sekundzie moja księga zadań została zaktualizowana, a pierścień był już bezpieczny w moim plecaku. Wróciłem do zasmuconej damy, która w ramach podziękowania obdarowała mnie pieniążkiem. Niby zwykły "Fetch-quest", ale sama otoczka i wymagany zakup grabi już nadaje klimat temu zadaniu. Oczywiście zwrócenie ozdoby otworzyło przede mną dalszą część bardziej skomplikowanego zadania. Z ciekawostek co do zadań mogę jeszcze dodać, że podczas rozmowy z NPC-em nie pojawi się nam lista zadań czy coś w tym stylu. Gra wymaga od nas, abyśmy wpisali w oknie czatu odpowiednie słowo, które uruchomi "ukryty" dialog, po zakończeniu którego możemy otrzymać jakieś zadanie. Trochę prymitywne, ale takie pisanie moim zdaniem jest ciekawym rozwiązaniem, z którym nie spotkałem się w innym MMORPG-u.


Niestety, jak w każdym MMORPG śmierć czeka na nas wszędzie. Zginąć od potwora to jedno, bo to człowiek przeceni swoje możliwości, a to da się zapędzić w róg, z którego nie ma wyjścia - nic nowego. Ale śmierć przez innego gracza... aż się denerwuję pisząc o tym. Ja rozumiem wszystko; jesteś graczem, który wprosił się na "hunting spot" innego gracza i mu te potwory zabijasz. No sam bym Cię pogonił z dzidą! Albo tacy co pyskują i prowokują, śmiało możecie ich tłuc bez końca. Lecz gdy idę sobie spokojnie nie wadząc nikomu, a tu wpada jakiś gracz 200+ poziom i zabija mnie na strzała... Od razu odechciewa się grać; najgorzej, że po każdej śmierci tracimy dużą część doświadczenia, nasze skille i na dobitkę wszystkiego - może nam coś wypaść z ekwipunku (torba zawsze wypada), np. zbroja. Zgon w tej grze jest bardzo bolesny i odczuwalny. Później odkryłem kilka sposobów, aby zniwelować częstotliwość umierania jak również cenę jaką trzeba za to zapłacić. Tak, chowanie się po odosobnionych jaskiniach też wchodziło w grę, ale jak długo można zdobywać expa na słabszych potworkach bo się boisz, że ktoś Cię zabije?


Nie ma się co smucić, w Tibii ciągle pojawiają się stałe eventy, tzw. rajdy, albo co jakiś czas promocja weekendowa na większy exp za zabitego potwora czy szybszy respawn. I choć gram od dwóch miesięcy to da się odczuć samotność. Wiadomo, byłoby fajnie wyskoczyć wieczorem z kumplami na jakiegoś questa, lub po prostu pozabijać silniejsze potwory, stworzyć własną gildie, wykupić domek na serwerze i razem go urządzić. Jak już wspominałem wyżej Tibia wyglądem i archaicznym sterowaniem odstrasza - jednak zagłębiając się można zobaczyć jak bardzo jest rozbudowana i ile pracy twórcy włożyli w nią przez te lata. Serwery może nie są przepełnione jak kiedyś, ale z mojej obserwacji codziennie na całym świecie gra średnio 10 tysięcy osób - więc jest z kim pogadać (a Polaków to tam chyba najwięcej!). Na ten moment udało mi się wbić 81 poziom, a moje skille są na przyzwoitym stopniu. Po tak intensywnym graniu (około 3h dziennie) muszę powiedzieć sobie dość i odłożyć na potem mój quest na zabicie Demona. Mogę jedynie dodać, że przez ten czas naprawdę świetnie się bawiłem i wiele razy byłem zaskoczony tym co udało mi się odkryć w tej starej grze. Kilka z moich prywatnych zadań pobocznych już osiągnąłem i jestem z tego naprawdę dumny, a przy okazji udało mi się nawet ujarzmić dzikiego osła, z którego zrobiłem swego wiernego wierzchowca! Tak naprawdę wystarczyło dać mu worek jabłek i już zostaliśmy najlepszymi przyjaciółmi.
Odjeżdżam ku zachodzącemu słońcu w poszukiwaniu kolejnej przygody!


0 komentarzy:

Mój pierwszy zakupiony oryginał cz.2

Odkładanie kasy w końcu dało pozytywny efekt i pewnego, pięknego dnia wręczyłem Ojcu całą uzbieraną sumkę. Było to około 140 złotych - kupa...

Odkładanie kasy w końcu dało pozytywny efekt i pewnego, pięknego dnia wręczyłem Ojcu całą uzbieraną sumkę. Było to około 140 złotych - kupa kasy jak dla małolata. Nie chciałem nawet przeliczać ile wyszłoby za to puszek pepsi, batonów, albo kredytów na automatach.

Cały dzień biłem się z myślami. Czy na pewno tata kupi oryginalną grę? Czy w ogóle będzie w sklepie? I czy się bezproblemowo zainstaluje? Na te wszystkie pytania miałem poznać odpowiedź już wkrótce, gdy w niedzielne popołudnie ojciec (po powrocie z Warszawy) wręczył mi duże, czarne pudło. Było ono okraszone piękną grafiką; przód zdobiła trójkolorowa tarcza z emblematem lwa, a na górze widniał wyryty złotymi literami napis: Heroes of Might and Magic II: The Succession Wars. Z tyłu były umieszczone obrazki z gry, uzupełnione jej zaletami i krótką historią. W dolnej części widniały wymagania sprzętowe, które mój ówczesny komputerek idealnie spełniał. Tata spisał się ma medal.


Okładka pudełka Heroes of Might and Magic II: The Succession Wars

A co było w środku? W pudle znajdowały się:  

- dwie płyty; jedna z właściwą grą i druga ze spolszczeniem wraz z dodatkowymi mapkami,

- gruba instrukcja zawierająca mnóstwo przydatnych informacji zarówno o tym jak grać jak i opisy struktur czy stworzeń napotykanych w grze,

- rozkładana ulotka z drzewkami rozwoju zamczysk i szczegółowe statystyki wszystkich jednostek wraz z ilustracjami,

- karta rejestracyjna.

  

Byłem wniebowzięty, bo nareszcie mogłem wszystko zrozumieć, a nie grać po omacku jak w pierwszą część herosów. Każdy pojedynczy element został przetłumaczony na język polski; w grze co prawda tylko napisy ale i tak był to ogromny progres w stosunku do gier z którymi miałem styczność wcześniej.

Instalacja przebiegła bez problemów i już chwilę później powitała mnie animacja słynnego miecza przebijającego globus z napisem "New World Computing". Intro opowiadało nastomiast krótką historię o śmierci Lorda Ironfista i konflikcie potencjalnych następców - Rolanda i Archibalda. W końcu zobaczyłem ekran znajomej uliczki z karczmą i nastąpił pierwszy szok. Cóż to za miód dla moich uszu płynący z głośników? Oczywiście muzyka, ale jakby stworzona zupełnie od nowa. Plumkanie w formacie midi znane z wersji demo zostało zastąpione soundtrackiem w jakości audio cd z pełnym instrumentarium a nawet chórkami! Niesamowite! W samej grze było jeszcze lepiej; każdy zamek miał swój świetnie dopasowany motyw muzyczny, podobnie jak i rodzaj terenu po którym się poruszaliśmy. Bitwy zaś były pełne bębnów, okrzyków i jęków konających żołdaków.

Ekran rozwoju miasta w Heroes of Might and Magic II

Nad grafiką nie będę się rozpływał, bo gra w zasadzie wyglądała tak samo pięknie jak w wersji demo. Przybyło oczywiście szczegółów, detali i obiektów na mapie świata. W kampanii można było wybrać po której stronie konfliktu się opowiemy, a po rozegraniu kilku misji wróg kusił nas do przejścia na jego stronę! Pierwszy raz spotkałem się z czymś takim. Któregoś dnia klikając po menu gry odkryłem (ukrytą dosłownie za drzwiami karczmy) zapowiedź Might and Magic VI - ta grafika na obrazkach wydawała mi się niemal fotorealistyczna i jeszcze ta sugestywna, stopniująca napięcie muzyka powodowała ciary na plecach. 

Największe wrażenie zaraz po muzyce zrobił na mnie edytor map. Gdy znałem już większość pojedynczych scenariuszy zacząłem dłubać przy własnych mapach i zabawa rozpoczęła się właściwie od nowa. Można było zaprojektować właściwie wszystko, od krain, rozlokowania surowców, układu sił, aż po własne teksty w butelkach dryfujących po wodzie. Dobrze, że wszystkie oceny w szkole były już w zasadzie wystawione to i rodzice łaskawiej patrzyli na mój nowy nałóg i pozwolili trochę posymulować chorobę ;)

Ulotka z edycji premierowej Heroes of Might and Magic II: cz.1 - jednostki

Poziom trudności był bardzo dobrze wyważony, a dzięki polskiej instrukcji i napisom w grze było mi znacznie łatwiej stawiać kolejne kroki. Oczywiście, nadal zdarzały się porywy z motyką na słońce, tyle że już na znacznie mniejszą skalę niż w jedynce. A to jednym razem mój oddział został "wchłonięty" przez armię duchów, innym natomiast komputerowy przeciwnik za dobrze się rozwinął i po prostu zaspamował mnie żywiołakami przywoływanymi z zaklęć. Chyba najbardziej bolesną lekcją była zła odpowiedź udzielona na zagadkę sfinksa. Jak to? Mój heros zniknął? Z całą armią??? Tak po prostu?! Życie...

Ulotka z edycji premierowej Heroes of Might and Magic II cz.2 - drzewka rozwoju zamków
 
Niestety jeśli chodzi o zawartość mojego pierwszego oryginału to została mi jedynie ulotka z drzewkami rozwoju zamczysk oraz jednostkami. Z tego co się orientuję odkupienie całego dużego pudełka (polskie wydanie) wraz z zawartością dziś jest nie lada wyzwaniem. Nie tracę jednak nadziei, a na osłodę zawsze mogę pożyczyć od żony płytkę z Kolekcji Wszechczasów, a w razie potrzeby sięgnąć też do instrukcji. Niestety nie pamiętam już czy to jest oryginalny przedruk czy też treści powstały zupełnie od nowa.

Na koniec warto odpowiedzieć sobie na częste pytanie zadawane przez fanów serii. Która wobec tego część jest lepsza? Dwójka czy trójka? W Heroes of Might and Magic III zostały ulepszone w zasadzie wszystkie aspekty znane z części II i to w tych herosów zdarza mi się częściej grywać. Nie zmienia to jednak faktu, że Heroes of Might and Magic II: The Succession Wars zawsze będzie numerem jeden z moim sercu choćby z racji tego że było to moje pierwsze zakupione za własne pieniądze pudełko z grą.

0 komentarzy:

Ratchet & Clank PS4

Ratchet i Clank to seria znana nie od dzisiaj. Swoje początki miała na konsoli Playstation 2, jednak ja pierwszy raz miałem z nią stycz...



Ratchet i Clank to seria znana nie od dzisiaj. Swoje początki miała na konsoli Playstation 2, jednak ja pierwszy raz miałem z nią styczność dopiero na Playstation 3. Dzisiaj natomiast chciałbym wypowiedzieć się na temat wersji z Playstation 4 czyli po prostu Ratchet & Clank bez żadnych podtytułów. Choć cały zbiór epizodów o Lombax'ie i jego mechanicznym przyjacielu uważam za znakomite (ograłem wszystkie części), tak kolejna przygoda nie napawała mnie optymizmem. Moim zdaniem seria została w 100% wyeksploatowana i już nie wiem co by mogło Sony zrobić żeby tchnąć nowe życie w to uniwersum. Jednak Japończycy podeszli do tego całkiem sprytnie, najpierw wypuścili film pełnometrażowy o takim samym tytule po czym wydali grę. To wręcz idealny zabieg, aby zaprosić nowych (w szczególności młodszych) odbiorców do tego świata. Film oczywiście obejrzałem i uważam, że był w porządku. Kilka razy się uśmiechnąłem, a nawet zrobiłem lekkie heh. Więc jeżeli staremu koniowi się podobało to młodzi też powinni polubić. Tym bardziej, że po filmie szykowała się na horyzoncie pełnoprawna gra, a nie jakiś mały HD4K bzdurny kotlet. No to zaczynajmy.

Pierwsze i najważniejsze, Ratchet & Clank 2016 - tak go sobie nazwiemy, nie jest żadną kontynuacją. Jest to całkowity restart, reboot czy jak tam sobie chcecie go nazwać serii. Wszystko co było wcześniej nie wydarzyło się, a my zaczynamy całą zabawę od nowa. Czy to dobry pomysł? Tutaj akurat sami musicie się przekonać, ja wskakuję do gry. UWAGA! Ogólnie to polecam najpierw obejrzeć film, a potem zagrać - będzie kilka smaczków przez, które co chwilę miałem banana na twarzy.


Co przykuło moją uwagę w pierwszej chwili POLSKI DUBBING! Ło jezu, prawie zwymiotowałem. Weź wyłącz to i daj zmienić język. Cholera, nie da się... Spokojnie, zrób to co ja. Wyłącz grę, wejdź w ustawienia systemu konsoli i zmień język na Angielski po czym ponownie uruchom grę. Ekhem, no to jeszcze raz. Co przykuło moją uwagę w pierwszej chwili- GRAFIKA! Matko z córką, grałem w naprawdę różne pozycje (w tym najnowsze), więc pod względem oprawy wizualnej widziałem już to i owo. Jednak po pierwszych minutach z padem w dłoni byłem przekonany, że oglądam film, a nie biorę udział w grze. Insomniac odwalił kawał dobrej roboty, animacje postaci w żadnym stopniu nie odbiegają od wersji kinowej, ba mógłbym nawet stwierdzić, że jest jeszcze lepiej! Od pięknych krajobrazów, pomysłowo zaprojektowanych przeciwników po najdrobniejsze szczegóły jak uszy głównego bohatera, które bujają się w każdą stronę.
Polski dubbing, jak ja cie nienawidzę!

Postanowiłem zagrać na najwyższym poziomie. Pomyślałem, że podnosząc poprzeczkę wydłużę sobie zabawę. Niestety, ten najtrudniejszy poziom nie był tak ciężki jak myślałem. Przyznam się bez bicia, że zginąłem kilka razy, ale były to raczej małe błędy, a nie przebiegłość i wysoka inteligencja przeciwników. Szczerze, to ten poziom chyba tylko zmienia prędkość z jakim zdobywamy doświadczenie i "rozwijamy naszą postać". Tak zgadza się, Ratchet nadal ewoluuje (w poprzednich grach tak robił) jak również i jego bronie - ale o nich za chwilę. Co do samego Lombaxa to wraz z pokonanymi przeciwnikami zdobywamy troszkę doświadczenia. Po uzyskaniu odpowiedniej liczby wzrasta pasek naszego życia. Tak, dokładnie i nic poza tym. Nie skaczemy wyżej, nie zdobywamy nowych umiejętności. To nie oznacza, że zabawa jest monotonna. Ratchet na swojej drodze znajduje co raz to nowe śmiercionośne bronie jak i gadżety, które pomogą mu w jego podróży.


Bronie - to moim zdaniem jest znak całej serii. I kolejny raz twórcy nie zawiedli, znalazłem pośród nich moje ulubione klasyki w tym predatora czy disco granat. Zapytacie co to jest to drugie, o kurczę, trzeba mieć naprawdę głowę żeby wymyślić coś takiego. Granat, który zmienia się w kulę dyskotekową, a przeciwnicy zaczynają tańczyć w jej zasięgu. Co najlepsze, nie ma mowy żeby któryś z przeciwników nie wpadł w gorączkę tańca kiedy jest w polu rażenia tej broni. Ten granat działa na każdego, od maleńkiej żabki po ogromnego bossa z którym właśnie toczymy pojedynek. Powiem wam, że takich broni jest więcej, a znajdzie się też kilka nowości. Wielkim plusem tych wszystkich środków bojowych jest to, że można je ze sobą łączyć w mega kombinacje ataków. Nie ma tutaj mowy, że po użyciu jakiegoś granatu, kolejny pocisk wystrzelony z rakietnicy nie zadziała. Insomniac dbało o te detale od zawsze i to uwielbiam w Ratchet & Clank - totalna rozwałka. Nie można też zapomnieć o najważniejszym, nasze bronie też ewoluują. Zgadza się, im dłużej używamy jakąś broń tym staje się ona mocniejsza. Dodatkowo, na mapach znajdują się sklepy w których możemy kupić unikatowe ulepszenia, aby jeszcze efektowniej i efektywniej siać zamęt na arenie.


Nie można też zapomnieć, że Ratchet & Clank to gra platformowa. Przez całą czas, będziemy skakać, biegać, pływać czy chodzić po suficie, a to wszystko pod gradem pocisków naszych przeciwników. Proste łamigłówki i wszelkiego rodzaju znajdźki rozsiane są po całym kosmosie, a opcja podróżowania od planety do planety zawsze robiła na mnie wrażenie. Za każdym razem byłem podekscytowany gdzie tym razem wyląduję i co tam zobaczę. I kolejny raz nie zawiodłem się, chociaż, niektóre motywy znane są z pierwszej części zostały zbudowane od zera, a pomysłowość Insomniac nadal zaskakuję. Klasycznym zagraniem jest nie możność dostania się do wszystkich miejsc od samego początku. Gra będzie nas zmuszała do podróży w kolejne nieznane miejsca w celu zdobycia odpowiedniego przedmiotu umożliwiającego nam eksplorację wcześniej niedostępnych zakamarków. Nie martwcie się, większość z tych ukrytych ścieżek jest opcjonalna i nie wpływa na rozgrywkę - ot takie lekkie wydłużenie czasu rozgrywki.

Podsumowując, Ratchet & Clank 2016 to naprawdę dobry reset serii. Powiew świeżości i zachowanie trzonu klasyków idealnie się scaliły tworząc mocną pozycję na konsolę Playstation 4. Piękna animacja, lekka przygoda z tradycyjnym dla serii humorem to świetna przynęta na takich jak ja, ale również i świeżaków. Więc, jeżeli lubisz sobie postrzelać do śmiesznych stworków, poskakać z platformy na platformę i pośmiać się z głupkowatych żartów to ta gra jest dla Ciebie. Oczywiście mówię o wersji w języku angielskim, jednak nie bądź zrażony drogi czytelniku, polski dubbing też jest w porządku - ja od zawsze grałem w wersję angielską i nie potrafię wyobrazić sobie głos Ratcheta czy Quarka w wersji innej niż oryginalnej.

0 komentarzy:

Mój pierwszy zakupiony oryginał cz.1

W latach 90. kiedy jeszcze byłem uczniakiem szkoły podstawowej nie zastanawiałem się zbytnio czy gram w oryginalny tytuł czy też nie. Lwią ...

W latach 90. kiedy jeszcze byłem uczniakiem szkoły podstawowej nie zastanawiałem się zbytnio czy gram w oryginalny tytuł czy też nie. Lwią część ogrywanych produkcji stanowiły nowości przywiezione z Giełdy Wolumen przez mojego tatę i wujka. Liczyła się ilość, a nie jakość. Oczywiście czasami trafiały się perełki w postaci dużych pudełek wypełnionych cudowną zawartością, jednak w latach 1994-1999 mógłbym je zliczyć na palcach dwóch rąk. Skoro dorośli decydowali się wydać dużą gotówkę na oryginał to raczej był to tytuł kupowany dla nich, a nie dla mnie. Ojciec miał swoją Phantasmagorię, Stonekeepa czy Wing Commandera III a ja "Literki, cyferki" - grę edukacyjną. No dobra, później było zdecydowanie lepiej. Dało się czasem przysiąść i "pokibicować" starszyźnie, choć z racji mrocznej lub krwistej zawartości danego tytułu z reguły nie trwało to długo. Na którąś gwiazdkę udało mi się nawet wyprosić oryginalnego Bioforge'a, jednak wybór nie był do końca świadomy. Ostatecznie gra mimo, że świetna okazała się dla mnie zdecydowanie za trudna. Aby ją ukończyć musiałem korzystać zarówno z solucji zamieszczonej w growej gazetce jak i z pomocy taty.

Pierwsze oryginalne gry, z którymi miałem styczność w dzieciństwie.

Pewnego dnia na dysku znalazłem ikonkę Heroes of Might and Magic, więc niewiele się zastanawiając - kliknąłem. Chwilę później powitał mnie widok czterech herosów wyjeżdżających na swoich rumakach przez bramę zamku. Na czuja odpaliłem nową grę i zobaczyłem śliczną (jak na tamte czasy), baśniową scenerię, a na środku zamek wraz z głównym bohaterem. Niestety nie miał mi kto wytłumaczyć zasad i po zrobieniu pierwszego ruchu kompletnie nie wiedziałem jak ruszyć dalej. Wiadomo jak to małolat, szybko się zniechęciłem i wyłączyłem, bo po co się męczyć z jakąś nudną strategią, skoro w kolejce czeka Warcraft II, Need for Speed, Doom i wiele innych. Kilka miesięcy później dałem jednak grze drugą szansę; jakimś cudem odnalazłem magiczny przycisk klepsydry i w końcu żaróweczka nad głową się zapaliła (albo coś pykło, jak kto woli). Początki były ciężkie, bo często zaatakowane grupy potworów okazywały się silniejsze i mój heros szybko znikał z mapy świata. Metodą prób i błędów uczyłem się skomplikowanych (a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało) mechanik oraz tego jak funkcjonował świat tej niezwykłej turówki. Z czasem granie w herosów zaczęło mi sprawiać mnóstwo frajdy i pochłaniać sporo czasu.

Pamiętne menu z wersji demo Heroes of Might and Magic II.

Kolejne miesiące mijały i w ręce wpadł mi krążek dołączony do czasopisma, a tam... wersja demo drugiej części! Uśmiech na twarzy i zaciekawienie towarzyszyły mi przez cały proces instalacji. W końcu powitało mnie stylizowane na średniowieczną uliczkę menu z przyjemną, plumkającą muzyczką w formacie midi. Klikamy "New Game" i zaczynamy! Od razu uderzyło mnie bogactwo detali i dźwięki jeszcze lepiej oddające tętniący życiem świat. Piłowanie drewna w tartaku, wydobywanie minerałów w kopalniach czy zbieranie zasobów - wszystkie te odgłosy pobudzały wyobraźnię.

Mapa świata i zarazem główna arena działań robiła w swoim czasie ogromne wrażenie.

Podczas walk od razu rzucały się w oczy znakomicie animowane stwory i odwzorowane z najdrobniejszymi szczegółami detale - były nawet muchy otaczające podczas walki nieumarłe truchło! W Heroes of Might and Magic nie kojarzę muzyki, być może dlatego że na moim dysku był to najzwyklejszy pirat. Za to po usłyszeniu kilku nutek w drugiej części nie wyobrażałem już sobie grania inaczej niż tylko z włączoną ścieżką dźwiękową. Zapowiadają się nowe zamki, waleczni herosi, multum jednostek i jeszcze więcej rozbudowanych statystyk. Ja tę grę po prostu muszę mieć u siebie! Mało tego, taki tytuł trzeba mieć oryginalny, aby żadne błędy, wywalanie do pulpitu i dubbing zza wschodniej granicy nie popsuły mi obcowania ze światem Heroes of Might and Magic II. Nie mogłem liczyć na to, że ktoś mi grę sprezentuje dlatego też już wkrótce nadciągały miesiące żmudnego oszczędzania.

0 komentarzy:

Monster Hunter World - 100 godzin później

Od premiery Monster Hunter World minęło już trochę czasu (26 stycznia 2018), a ja zebrałem wystarczająco dużo doświadczenia by podzielić si...

Od premiery Monster Hunter World minęło już trochę czasu (26 stycznia 2018), a ja zebrałem wystarczająco dużo doświadczenia by podzielić się z wami moimi odczuciami wobec tej gry. Nie było innej opcji niż zakup nowego monstera na premierę, data od dawna znana i nawet zaryzykowałem zamawiając preorder gry. Nie żałuję, za niewielką dopłatą otrzymałem bardzo fajny steelbook. No nic, wracając do samej gry, w dniu premiery byłem umówiony z kumplami na wspólne granie. Jedyne co ustaliliśmy to aby każdy z nas wcześniej zainstalował grę u siebie, zrobił postać samouczek i inne pierdoły. Całość zajęła mi około godziny i dostałem informację na ekranie potwierdzającą, że od teraz mogę grać online z innymi - idealnie do tego zmierzałem. 



Pomimo spędzenia krótkiego czasu w grze, moja ekscytacja była coraz większa. Grałem wcześniej w demko, niestety 20 minut biegania po mapie to naprawdę nic w porównaniu z tym co Capcom mi przygotował. Pierwszy plus to brak downgrade'u, może jestem ślepy, albo nie oglądałem tych wszystkich filmików porównujących, ale grając w demo, a potem w pełną wersję nie widziałem żadnych różnic. Z takim nastawieniem musiałem powstrzymywać się, żeby nie grać samemu. Patrzyłem tylko na zegarek i odliczałem do umówionego spotkania.

Niestety, Sony czy może Capcom nie podołali i jak w dzień nie było problemu z łącznością, tak wieczorem serwery kulały. Nic straconego, okazało się, że informacja o graniu online z kumplami, która pojawiła mi się wcześniej nic nie znaczy i trzeba zrobić jeszcze parę questów samemu. Zanim to ogarnęliśmy minęła kolejna godzinka (jak nie dwie), a Sony w tym czasie zajęło się zatkanymi serwerami. No to zaczynamy! Wódeczka, jedzonko i wspólne huncenie, żyć nie umierać, a potem wróciłem do domu i mogłem w spokoju i bez pośpiechu eksplorować grę.

I w ten oto sposób kończy się wstęp mojego tekstu i zaczyna się głębsza analiza, a raczej moje wywody na temat samej gry. Zacznę oczywiście od tego co mi się podobało, a potem wytknę wszystkie minusy nowej odsłony. Tekst jest od fana serii i może okazać się długi, więc czytasz na własną odpowiedzialność.


Tworzenie postaci i koleżkota

Generator postaci był zawsze rozbudowany, ale tym razem Capcom poszedł na całego; na internecie można znaleźć setki postaci stworzonych przez innych graczy, a momentami łapałem się za głowę. Kreatywność człowieka nie zna granic (tak to wymyśl nowy kolor!). Tworząc postać starałem się podejść do tego poważnie, jednak będziemy ze sobą związani na dłuższy czas. Lecz jedna myśl nie dawała mi spokoju (po co to robisz, i tak zakujesz go w zbroję i tyle z Twojego tworzenia postaci), niedoczekanie! Po utworzeniu postaci i załadowaniu gry, mamy opcję w menu do wybrania naszego wyglądu. Czy chcemy żeby postać była widziana bez hełmu (hełm jest faktycznie założony) lub zdjąć hełm tylko w przerywnikach. Niby prosty zabieg, a jednak miło było oglądać swoją postać bez hełmu na filmikach. Oczywiście każdy łowca jest małomówny bo na gadanie nie ma czasu trzeba polować!
Frieza sama?

Mapy

Nie będzie żadnym spoilerem jak powiem, że lokacji w grze jest całe 5. Niby mało, ale bronią się wykonaniem. Każda z nich została wypełniona bogatą zawartością po brzegi. Bujna roślinność, skaliste góry, bagna, rzeki, wodospady - można by o tym pisać godzinami. Wchodząc na którąkolwiek z map czuć, że gra żyje. Przechadzając się po dżungli, co raz napotykałem wszelkiego rodzaju stworzenia, od zwykłych gazeli przez latające ważki i inne ptaki, a patrząc pod nogi mogłem znaleźć siedliska mrówek czy żuczka toczącego kupkę. By urozmaicić zabawę Capcom dorzucił do gry specjalną sieć. Z jej pomocą możemy łapać wybrane zwierzaki za które otrzymamy dodatkowe punkty i nie tylko. Dużą nowością jest zbieranie w czasie biegu. Teraz nie trzeba zatrzymać się i klękać żeby zerwać wybraną roślinkę. Wystarczy biec obok niej, a gdy pojawi się przycisk do zbierania, postać złapie w rękę cały pęczek i pobiegnie dalej. Koniec ze ślęczeniem i klikaniem po kilka razy w celu wybrania całego miodu, teraz jednym przyciskiem wyciągniemy całość.


Miasto

W grze dostępne będą dwa miasta z czego jedno to taka jakby "stancja" w której spędziłem łącznie 20 minut. Piszę o pierwszym mieście do którego trafimy czyli Astera. Ogromna wioska mieszcząca się nad brzegiem oceanu, otoczona wysokim płotem żeby żaden potwór nie próbował się wkraść do środka. Nasza baza podzielona jest na cztery poziomy:

Rynek - miejsce, w którym będziemy najczęściej. Wszędzie dookoła ludzie, stoiska i wszędobylski harmider. Tutaj kupimy podstawowe produkty, skatalogujemy napotkane potwory, zajmiemy się naszą mini farmą czy zbierzemy opcjonalne zadania. Podczas rozwoju fabuły napotkamy nowe postacie, które z czasem zdecydują się otworzyć swoje stoiska na rynku co tylko zaowocuję większym tłokiem i kolejkami (ile będę jeszcze stać po tą rybę!).

Pracownia - tego nie trzeba zbytnio opisywać, po prostu kowal. Z najważniejszych zmian Capcom dało drzewko rozwoju. Teraz przed ulepszeniem broni, możemy dokładnie sprawdzić co możemy otrzymać. Jeżeli nam się nie spodoba zawsze jest inna ścieżka do wyboru. Oczywiście wszystko nie jest pokazane od razu, im więcej potworów zabijemy tym drzewko rozwoju broni będzie się powiększać. Miłym zaskoczeniem jest sekwencja wykuwania oręża, takie drobne detale powodują uśmiech na twarzy i dają poczucie, że wszystko to jest bardziej naturalne.

Kantyna - kolejne znane miejsce z poprzednich serii, nie można iść na łowy z pustym żołądkiem, a nasi koci kucharze z finezją najlepszych szefów kuchni przyrządzą niesamowite posiłki. Oprócz przygotowanych dań, oddano nam do dyspozycji robienie własnych. Coś jak pizza do której dobieramy swoje ulubione składniki. Animacja gotowania jest zabawna i pocieszna, mimo 100 godzin na liczniku, wciąż potrafię ją oglądać z radosnym grymasem na twarzy.

Guild Hub - w poprzednich częściach miejsce to służyło do spotkań z innymi łowcami, wspólnej wyprawie na misję itd. Z nowości jest opcja Squad, czyli razem z kolegami możecie stworzyć swoją własną gildie (lobby). Dzięki temu omijamy całe wyszukiwanie się online, wpisywanie kodów by dołączyć do tej samej gry itd. Plus jest taki, że zawsze wchodząc do gry online mogę łączyć się od razu przez swój skład, a gdy nikt ze znajomych nie jest w tym czasie dostępny mogę grać sam lub z obcymi ludźmi (w sumie jak jestem online to czemu nie).

Z dodatkowych smaczków jak w każdym monsterze mamy swój pokój. No bo co to za łowca co nawet własnego kwadratu nie posiada. Na początku śpimy w jednym pokoju na łóżku piętrowym z innymi łowcami! Na szczęście są to NPC'y więc nie okradną nam skrzyni podczas naszej nieobecności. Jednak, gdy zagadamy do kociego zarządcy, zaoferuje nam przeniesienie do prywatnego mieszkania. W nowym pokoju jest luksus. Własne duże łóżko, wielkie akwarium dywanik i inne duperele. Z kolejnych usprawnień, po całym mieście (na każdym piętrze) jest chociaż jedna tablica z questami, teraz nie musimy ganiać do wyznaczonego NPC'a po zadania, tylko bierzemy go tam gdzie nam bliżej.


Skrzynia

Otrzymaliśmy nieznaczne zmiany, system craftingu jest o wiele bardziej intuicyjny i nie musimy już pamiętać, co szło z czym lub sięgać do internetowych podpowiedzi żeby znaleźć konkretny przepis. Nie ukrywam chwile mi to zajęło, ale teraz za pomocą jednego przycisku mogę dodać sobie brakujące przedmioty do plecaka lub przenieść do skrzyni zebrane z wyprawy materiały. Przepakowanie się jest błyskawiczne!

Questy

Zadania w dalszym ciągu są podzielone na low i high rankowe. Nie ma już obowiązkowych celów typu przynieś wybraną ilość konkretnej roślinki lub jajo wywerny by posunąć fabułę do przodu. Capcom odpowiedział na wołania fanów, a może narzekanie hejterów odnośnie historii. Monster Hunter World ma pełnoprawny wątek fabularny, który został dobrze zrealizowany. Znajdziemy tu NPC'ów którzy będą towarzyszyć nam przez całą grę, a spora ilość przerywników wzmocni klimat naszej przygody. Mimo iż historia nie jest oskarowa to na swój sposób motywuje do interakcji i zachęca do dalszego rozwoju w celu odkrycia sekretów nowej wyspy. Wciąż, gdyby nawet sam DiCaprio grał tu jakąś rolę to nominacji do statuetki by nie otrzymał, nawet za wybitną grę aktorską.



Bronie i walka

Nie ma nowych broni (mowa o rodzajach), ale za to stare zostały poprawione i ulepszone. Niektóre wręcz uzyskały drugie życie. Przygodę zaczynałem z Giant Swordem (klasyk u mnie), a teraz jadę na Gunlance i Switch Axe - głównie ze względu na wybuchy i fajerwerki. Capcom zrobił świetną robotę, stare bronie mające świeże ataki dają wrażenie jakbym korzystał z kompletnie nowego oręża. Chociaż zrezygnowano ze skilli jak w Monster Hunter Generations, World wychodzi tu obronną ręką. Same starcia z potworami to nadal stary i poczciwy monster. Trzon walki nie został zmieniony, więc musimy uczyć się ruchów i zachowań bestii. Do dyspozycji mamy ogromny wachlarz gadżetów, a także sama mapa może okazać się sprzyjająca dla nas. Z nowości jest linka/chwytak, która pozwoli nam szybko przemieszczać się po wybranych miejscach. Za jej pomocą będziemy mogli dosiąść potwora, który z oczywistych powodów zechce nas zrzucić. Do plecaka możemy zabrać noże paraliżujące, usypiające czy trujące (niby po 5 każdego, ale 3-4 wystarczą na wywołanie pożądanych efektów). Bardzo ważnym czynnikiem staje się teraz miejsce starcia. W jaskini nad naszą głową może wisieć sterta skał, którą po strąceniu możemy upuścić na potwora. Na śliskim zboczu wykonamy efektowny zjazd na tyłku i wybijając się w odpowiednim czasie trzepniemy maszkarę i może uda nam się jej dosiąść. Jeśli nie, pod naszymi stopami znajdziemy żabę, która po kopnięciu zacznie wydzielać paraliżujący gaz - idealny do unieruchomienia potencjalnej ofiary (uwaga gaz działa też na nas!). Jednym z ważniejszych aspektów w walce to możliwość starć między potworami. Brawo Capcom zajęło Ci to trochę czasu (tylko 14 lat), ale udało się! Czekałem na to odkąd pierwszy raz miałem okazję zagrać w Monster Huntera. Dwie bestie spotykają się na swej ścieżce i dochodzi między nimi do walki. W poprzednich grach nie było o tym mowy, oczywiście potwory wykonując swoje sekwencje ataku mogły "ranić" innego potwora, jednak bardziej ze sobą współpracowały. Teraz mamy pełnoprawną naparzankę. Taki tyranozaur łapię w zęby biedną jaszczurkę, szarpie nią w powietrzu jak szmacianą lalką, by na koniec cisnąć o ziemię.



I tak w skrócie to tyle z dobrych rzeczy. Myślę, że znalazło by się coś jeszcze, ale jakoś nie przychodzi mi nic do głowy. Dobra, pora na minusy!

Mapy

Choć map jest tylko 5 i są naprawdę świetnie zrobione, to po jakimś czasie stają się monotonne. Znając punkty respawnu potwora, od razu wiem gdzie muszę iść lub użyć szybkiego przemieszczenia żeby go dorwać. A propo całego przemieszczania. W starych monsterach na high-ranku i G-ranku wybierając obojętnie jakie zadanie lądowaliśmy w losowej lokacji. Capcom chciał zrobić to samo w World, ale zapomniał o jednej ważnej rzeczy. Możemy w każdej chwili użyć fast travel, więc lądując gdzieś na zadupiu, wciskałem panel i wybierałem dokładnie gdzie chcę być i tam się pojawiałem. Po co robić dodatkową zabawę w ekstra loadingi? Co do loadingów, są cholernie długie. Oczywiście gra po załadowaniu jest w pełni dyspozycyjna i nie uświadczymy żadnych punktów wczytywania podczas misji, jednak zanim to się stanie będziemy musieli trochę poczekać.

Miasto

Kolejny raz Capcom chciał dobrze, ale przedobrzył. Miasto jest spore, jednak po dłuższym graniu (w monsterze 200h to normalny czas) to całe bieganie wychodzi mi bokiem. Najgorzej, że po każdej misji gra wyrzuca nas na targowisko, czyli trzeba zaliczyć kilka pięter przed kolejną misją. Kocia kantyna traci sens kiedy wiem, że mogę zjeść coś w obozie podczas misji. Największy minus to Guild Hub. Aby dostać się do niego, potrzebujemy dodatkowy loading czyli dłuższe czekanie. Gdy wreszcie dostaniemy się do środka, znajdziemy tu naszych kumpli do gry online. Jeżeli spełnimy wszystkie warunki co do questa (o tym zaraz), to możemy udać się na łowy. Po zakończonej misji, niespodzianka! Znowu jesteśmy na rynku... I tak po prostu jest, po każdej misji ze znajomymi, zamiast domyślnie odesłać nas do Guild Hub, wszyscy lądują u siebie na rynku i jeżeli chcemy zobaczyć się przed misją to musimy ponownie pobiec do windy, wybrać hub i czekać aż gra się załaduje. Z nową opcją brania questa z każdego piętra, cały ten hub dla graczy traci sens, odwiedziliśmy go kilka razy i już nie planuję tam wracać bo nie ma po co.

Questy

W poprzednich częściach mieliśmy oddzielnie grę dla pojedynczego gracza i zadania online. To było idealne, gdy koledzy nie mieli jak grać, mogłem skupić się na wykonywaniu misji związanych z fabułą, a potem wskoczyć z kumplami i bawić się w tropicieli potworów online. Teraz singiel i multi zostały połączone ze sobą. Niby fajna sprawa, że możemy wykonywać questy fabularne z kumplami, ale jest pewien haczyk. Przerywniki, przerywniki i przerywniki. Dopóki nie obejrzymy przerywników, nikt nie może do nas dołączyć, nawet jak ktoś już zaliczył wybrane zadanie, nie może dołączyć bo ja jeszcze nie obejrzałem cholernego przerywnika. Zdarzało nam się, że każdy pojedynczo musiał założyć grę, obejrzeć filmiki wyjść z gry i dopiero wtedy dało się założyć grę i wspólnie huncić. Genialne zagranie Capcom! Chyba bardzo zależało im na zrobieniu fabuły w nowej odsłonie, a czuje się jakby wciskali mi ją do gardła na każdym kroku. Trochę, ale tylko trochę ratuje fakt, że teraz po wykonaniu kluczowych zadań, nie musimy powtarzać ich tyle razy ilu jest graczy. Ukończywszy główny wątek myślałem, że teraz będę mógł zakładać "luźne zadania", a kumple bez problemu się dołączą. Niedoczekanie, gra jest skończona, a ja nadal muszę oglądać przerywniki, których czasem nawet nie ma, ale gra nie pozwoli dołączyć nikogo zanim nie obejrzę tych głupich filmików! Po ukończonej misji pojawia się pasek nagród i niestety nadal nie da się jednym przyciskiem zebrać wszystkiego do skrzyni. Odkąd pamiętam był przycisk "sprzedaj wszystko", ale "wyślij całość do skrzyni" już nie.
Potwory

Wspominałem wcześniej o walkach między bestiami. Niestety, działa to losowo i częściej wolą wszystkie na raz skupić się na mnie zamiast walczyć ze sobą. Czasem specjalnie chowałem się w krzakach gdzie nie mogły mnie widzieć i czekałem aż zaczną się prać. A co one robią? Gapią się na siebie lub rozglądają w celu znalezienia mnie! Więc wyskakuję na nich, rzucam w jednego kupą żeby sobie poszedł i zajmuje się drugim. Lecz upierdliwość potworów w tej części jest tak ogromna, że czasem wystrzelam cały magazynek wyrzutni z kałem, a bestia z którą nie chce się bić dalej do mnie wraca. Najgorzej jak spotkają się 3 na raz, wtedy to już jest istny syf. To wygląda jak przepychanka w zatłoczonym autobusie. Jeden strzeli ogonem w pysk pasażera obok, a tamten kulą ognia plunie w kolejnego (przepraszam, Pan tu siedzi? Jeb piorun!). Plusem jest to, że czasem potwory ignorują nas i możemy przejść obok nich bez ryzyka zostania zaatakowanym (tylko wybrane). Jak mało jest map, tak i mało potworów. Widziałem już pierwsze informacje na internecie i na moją niekorzyść dostaniemy jakąś paczkę lub nawet kilka ze starymi potworami, yupi... Szkoda, bo nowe potwory wyglądają i walczą niesamowicie, nie potrzebuje tu kolejny raz tych samych bestii, które znam na pamięć i nie zaskoczą mnie w żaden sposób.


I to by było na tyle. Po stu godzinach widziałem dostatecznie dużo i wiem na czym stoję. Trzeba powiedzieć wprost; żaden Monster Hunter nie był idealny, ale z nową odsłoną widać, że Capcom próbuje eksperymentować (niekoniecznie dobrze im to wychodzi), ale przynajmniej się starają. Pomimo kilku drażniących kwestii to nadal gra o polowaniu na duże bestie. Warto też podkreślić, że jest ona przyjazna dla nowych użytkowników, więc osoby, które nigdy wcześniej nie miały okazji wypróbować gier z serii Monster Hunter tutaj mogą znaleźć swoje miejsce. Gra w bardzo prosty sposób wprowadza nas w świat łowców, a z czasem (poinformuje nas) podniesie poprzeczkę wysoko i da nam skosztować co to znaczy prawdziwe polowanie. A ja? No cóż, to jest to co lubię i pomimo kilku mocnych minusów znajduję tu wiele plusów przez, które mam ochotę codziennie uruchomić konsolę i wskoczyć na jakieś polowanie. Grę mogę śmiało polecić dla starych wyjadaczy, którzy jeszcze nie zdecydowali się na jej zakup. Nowicjusze i osoby, które nie miały okazji spróbować zabawy w łowce, to jest wasz czas, to jest gra dla was!

0 komentarzy: