Monster Hunter Generations - najwyższa forma polowań!

Chyba każda konsola ma jakieś "ekskluzywne tytuły" które pchają nas w stronę jej zakupu. Przenośne konsole Nintendo są mocno n...


Chyba każda konsola ma jakieś "ekskluzywne tytuły" które pchają nas w stronę jej zakupu. Przenośne konsole Nintendo są mocno napędzane Pokemonami, jednak ja od początku wiedziałem co mnie interesuje. Po spędzeniu tylu godzin z Monsterem na PSP zapragnąłem kolejnych wyzwań. Dorobiłem się dwóch kolegów z 3DS'ami, i wszyscy zgodnie ustaliliśmy, że kupujemy najnowszą odsłonę Monster Hunter Generations. Całość recenzji to moje wrażenia i porównanie do wersji z PSP ponieważ tylko w tą odsłonę miałem okazję zagrać.
Pudełka gier do 3DS są piękne. Białe opakowanie w rozmiarze zbliżonym do płyty CD jest strzałem w dziesiątkę, W środku też nie najgorzej, chociaż w tych czasach coś takiego jak instrukcja obsługi możemy znaleźć zazwyczaj jedynie w edycjach kolekcjonerskich. Najfajniejszym, a zarazem drobnym szczegółem jest boczny pasek z nazwą danej gry i unikatowym emblematem. To właśnie ten znaczek sprawia, że pudełka do Nintendo 3DS wyróżniają się na tle opakowań konkurencji.




Gra zrobiła na mnie ogromne wrażenie:  ilość detali, kolorów i innych dziwnych rzeczy, których nie rozumiałem. Starałem się zachować spokój i podejść do tego jak z Freedom Unite. Udałem się do szkółki dla początkujących łowców i powoli "uczyłem się" systemu. Szybko z tego zrezygnowałem bo pod tym względem nie było zbyt wielu różnic. Co nie zmienia faktu, że zabawa różniła się ze względu na konsolę. Teraz miałem dwa ekrany do dyspozycji, więcej lokacji i NPCów. Wszystko zapowiadało się naprawdę dobrze...

Od czego by tu zacząć? Grafikę pominę, bo to nie ma zbytniego znaczenia. Oczywiście lokacje są bogatsze w detale, a potwory zostały upiększone. Co poza tym?

Bronie - w Generations znajdziemy ten sam oręż co w Freedom Unite plus parę nowości: 
Insect Glave jest swego rodzaju włócznia z owadem przypominającym żuka. Owadowi możemy wydać komendę bezpośredniego ataku, lub spryskać feromonami wrogie bestie po czym robak sam zacznie je atakować.
Switch Axe, ogromny topór, który jak nazwa wskazuje potrafi się transformować w miecz. Opanowanie tej przemiany podczas walki może dać nam ogromne pole do manewru.
Charge Blade, niepozorny mieczyk i tarcza, która po naładowaniu łączy się tworząc gigantyczny topór.
Choć spędziłem trochę czasu z każda z tych broni, wróciłem do tradycyjnych. Te nowe wydawały mi się zbyt przekombinowane. W Freedom Unite nasze miecze, topory, łuki czy młoty zadawały od 100-1000+ obrażeń, w Generations jest to 40-200? Początkowo było to dla mnie strasznie mylące, ten sam miecz w wersji na PSP bił po 960dmg, a tutaj 190. Ze zbrojami jest podobnie, widocznie Capcom zastosował tutaj inny przelicznik, tak naprawdę kwestia przyzwyczajenia.


Crafting - jedyna różnica to zbieranie zasobów, dany przedmiot posiada listę materiałów wymaganych do ulepszenia, ale po ich zebraniu dostajemy wybór tego czego chcemy zużyć. Zamiast 3 cennych kamieni, możemy dać 10 bezwartościowych kości. Trochę to zakręcone, ale po dłuższej chwili w grze nie zwracałem na to uwagi.


Potwory - oprócz starych bestii, które znałem dobrze, pojawiło się wiele nowych. Niektóre wyglądają naprawdę pięknie, ich ataki są efektowne i śmiercionośne, aż chce się podjąć wyzwanie. Co do starych przeciwników, poza wyglądem jak wcześniej wspomniałem, zmieniono im też styl walki. Niektóre ataki były takie same, ale bestie nauczyły się kilku nowych sztuczek przez co musiałem na bieżąco zmieniać swoją taktykę.


Koty - tutaj mógłbym napisać dobrą rozprawkę. Możemy tworzyć zbroje i bronie naszym parobkom. Niektóre wyglądają efekciarsko czy uroczo. Pal licho, że ma słabe statystyki, kot w pluszowym stroju Kutku roztopił moje lodowe serce. Teraz na misje możemy zabrać dwa koty naraz. Kiedy nie masz kolegów, koty ich zastąpią! Sierściuchy uczą się nowych umiejętności i co najlepsze mogą chodzić na samodzielne misje! Tak, mamy możliwość zamiany pomiędzy naszą postacią i kotem. Poplecznicy otrzymują specjalne zadania, które nie różnią się mocno od tych dla ludzi. Zranić w głowę potwora czy przynieść jakiś przedmiot. Co jest fajne w tym trybie? Możliwość bycia myszołapem, brak paska wytrzymałości, a na dokładkę nie odczuwamy mrozów czy upałów. No i oprócz siebie (kota) zabrać na misje możesz 2 dodatkowe koty, normalnie Meowster Hunters!


Jedzenie - ktoś poleciał w bombki, nie rozumiem jak można było wykastrować tak fajny tryb! W skrócie, w FU wynajmowaliśmy specjalnych kocich kucharzy. Każdy z nich różnił się umiejętnościami i specjalizacją np. jeden lepiej radził sobie z mięsem, a inny z owocami. Im dłużej mieliśmy takiego kota w kuchni, zaczynał się rozwijać, a w zamian uczyć się nowych lepszych przepisów. Im więcej misji wykonywaliśmy tym więcej mogliśmy zatrudnić kucharzy (max 5). Nawet po 200 godzinach uwielbiałem zajść do mojej kociej kuchni, wybrać jakiś przepis i oglądać jak te małe szkodniki z zaangażowaniem próbują coś upichcić (czasem przypalić). W Generations ktoś był bez serca, zwolnił wszystkie koty i posadził jednego, a dokładniej jedną. Jak odróżnić, samca od samicy? No proste, sprawdzasz czy ma jaja. Nie no żartuje, dajesz blond włosy jezu... pomijając to, nasz "kucharz" nie potrafi zbyt wiele na początek, a nowe przepisy otrzymuje od nas po wykonaniu określonych misji. Nie posiada specjalizacji, umiejętności i nie rozwija się. Sekwencja gotowania nie robi takiego wrażenia. Przybyła tam przed nami i nigdzie się nie rusza! Posiłki są bardziej zakręcone, wybór jest większy i bardziej pomieszany. To samo danie może nam dać rożne tymczasowe umiejętności gdzie w FU były zawsze te same. Pod tym względem Generations jest lepsze, ale cała reszta leży i miauczy.


Farma - Freedom Unite dało mi dostęp do ogromnej farmy, którą mogłem rozwijać. W Generations po wykonaniu kilku misji, szybko chciałem znaleźć moją nową farmę i posadzić roślinkę. Trafiłem na jakieś pole, jest dobrze. Na wejściu przywitał mnie kot, ale nie mówił nic konkretnego, gdzie bym mógł przekopać ziemie czy złapać owada. Następny kot wyglądał epicko, niestety oferował mi tylko jakieś bezwartościowe wymiany. Kolejny kot był muszkieterem z szablą i wąsem! Ten sierściuch pokazał mi balon za swoimi plecami, dzięki któremu moje koty mogą wylatywać na specjalne misje. W FU było coś podobnego, miałem jednego kota Trenya, któremu sponsorowałem wycieczki, a on w zamian przywoził mi jakieś skarby. Tutaj pakujesz od 1-4 kotów do armaty i strzelasz nimi na mapę. Każdy kot jest w formie koła, a potworki czy przedmioty na mapie mają swoje okręgi, które mogą się nakładać. Cel jest prosty, trafić kotem w odpowiedni okrąg. Po jednej misji parobki wracają z łupami i możemy sprawdzić co tam znalazły. W większości to materiały potrzebne do ulepszenia ich orężu. Idziemy dalej, dziewczynka z lamą, a na niej coś w rodzaju torby/plecaka pełnego kotów. Kojarzę taką "kociarę", w FU była nią stara babcia, tutaj widocznie chcieli odmłodzić postać. U niej zatrudnimy kota poprzez wyszukiwarkę konkretnych cech, wyglądu czy umiejętności. Oczywiście kot Mario czy Zelda też były, mogli sobie darować wciskania tych postaci wszędzie gdzie się da. Tak Nintendo, wiemy że Mario jest tylko u Ciebie. No dobra, ale gdzie jest moja farma? Podchodzę dalej, przede mną jest kocie dojo. Tutaj moje sierściuchy mogą trenować, spać i uczyć się nowych umiejętności. Bez różnicy jakiego kota wynajmiesz bo i tak możesz go przeuczyć, więc z takiego bombera zrobisz i supporta czy brawlera. Poczułem się rozczarowany, w FU musiałem wyszukiwać konkretne koty mające szczególne cechy, które mnie interesowały. Tutaj wszystko jest ułatwione. To była tylko kropelka w morzu bo okazało się, że farmy której tak szukałem wcale nie ma! Usunęli całość, już nie połowię rybek, nie zbiorę miodu czy postukam kilofem w skałę. Do samego końca nie mogłem w to uwierzyć. Myślałem, że kolejne części monstera to ewolucja, a nie degradacja.



Walka - ewolucja w nowym monsterze zmieniła pojedynki diametralnie, tchnęła w nie nowe życie. Postacie są delikatnie szybsze, a ich ruchy płynniejsze. Skok z dużej wysokości nie wytrąca nas tak mocno z równowagi. Małe półki skalne zdobywamy podbiegając do nich, nie potrzebujemy już przytrzymywania odpowiedniego przycisku by podskoczyć. Gdy jesteśmy wyżej od potwora, mamy szansę wpakować mu się na grzbiet! Po wybiciu się z jakiegoś podwyższenia staramy się uderzyć bestie, jeżeli uda się ją przewrócić uruchomi się specjalna mini gra. Musimy poskromić naszą zdobycz. Oczywiście ona będzie się wyrywać i próbować nas zrzucić. Po udanym okiełznaniu bestii ta się przewraca i pozwala nam na wpakowanie konkretnych obrażeń. Teraz najważniejsze, Hunting Style i Hunting Arts. Jest to kompletna nowość w całej serii i w Generations miała swój debiut. Na czym polega? W Freedom Unite, dostawaliśmy broń do ręki i machaliśmy nią w lewo i prawo. W Generations do wyboru mamy 4 style:

Guild Style - to podstawowy styl członków gildii łowców. Mamy do wyboru dwa Hunting Arts'y  
Striker Style - w tym stylu możemy używać do 3 Hunting Arts-ów
Aerial Style - jak sama nazwa wskazuje, możliwość skakania, unikania czy łatwiejszego ujeżdżania potworów.
Adept Style - technika unikania, czekanie do ostatniego momentu zanim potwór nas uderzy w celu wyprowadzenia potężnego kontrataku lub płynnie uniknąć zagrożenia.

Dzięki stylom polowanie na potwory zmienia się diametralnie. Ja wybrałem Adept, a możliwości jakie daje są fantastyczne. Unikanie i kontrowanie ataków przeciwnika w odpowiednim momencie przypomina chwilami taniec, w którym płynnie lawiruje między ciosami bestii wyprowadzając potężne ataki. 


Misje - nie oszukujmy się, w serii Monster Hunter nigdy nie chodziło o fabułę, ale jakiś zarys by się przydał. W Freedom Unite zostaliśmy wynajęci żeby zastąpić starego łowcę. Wykonywanie poszczególnych misji pozwalało nam dostać się na szczyt i zostać oficjalnym obrońcą wioski. Generations pod tym względem nie dało rady, nie mam pojęcia jaki jest cel naszej podroży. Po prostu wykonujemy misje, które szybko się powtarzają. Nie oczekuję tutaj cudów, ponieważ monster dawał mi najwięcej frajdy z polowań na rożnego rodzaju bestie. Tutaj co raz muszę przynieść 3 kamienie, zebrać 1000 pkt lub odnaleźć grzybki. Nie było by w tym nic dziwnego gdyby te misje nie powtarzały się co chwilę. Po takich meczących zadaniach każą nam jeszcze zrobić to samo, tyle że jako kot... Grając dalej i zabijając kolejne duże bestie nagle dostałem przerywnik z napisami końcowymi. Co tu się do cholery dzieje? Nie było nic powiedziane, po prostu kolejny quest i koniec gry. Napisy zleciały, nie dostałem nic poza typowym "Thank you for playing" i gramy dalej. Może ja mam jakąś zepsutą wersję? Ten przerywnik pasował tam jak drzazga w oku. No nic, zabieramy koty, zmieniamy broń i idziemy wykonać kolejne zadanie.


Multiplayer - po to kupiłem ten tytuł. Chciałem pograć ze znajomymi, usiąść razem w jednym pokoju przy butelce wódki i upolować kilka dużych potworów. Nie rozczarowałem się, łączność pomiędzy konsolami jest szybka i ani razu nie mieliśmy zerwanego połączenia. Zabawa we 3 to kwintesencja całego monstera. Możliwości jakie oferuje gra są ogromne, wybór broni i ich połączenie dają miażdżące rezultaty. Łuk, młot i włócznia. Nikt nie miał z nami szans. Spotkania potrafiły ciągnąc się godzinami, a nad ranem zmęczony i zadowolony wracałem do domu. Kiedy nie było możliwości spotkania się, łączyliśmy się przez internet i każdy grał u siebie. Zdążyło mi się kilka razy zagrać online z randomami, ale nie było w tym nic przyjemnego. Nie było dyskusji co do wyboru misji czy jakiejś konsultacji, kto jaką broń bierze. Wszystko w ciszy, takie puste. Tutaj trzeba podkreślić, że do gry online w Monstera trzeba mieć swoja ekipę, max 4 graczy.


Podsumowując, w Monster Hunter Generations gram już jakiś czas (ponad 100 h). To miała być ostatnia pożegnalna cześć dla Nintendo 3DS. Coś w stylu podsumowania wszystkich poprzednich serii i wyciągnięcia z nich tego co najlepsze (przynajmniej na to liczyłem). Mamy tu możliwość powrotu do niektórych wiosek, lokacji czy spotkaniu starych NPC-ów (w tym z Monster Hunter Freedom Unite), ale co poza tym? Pozbawiona wielu świetnych funkcji swojej poprzedniczki i wciskająca nam produkt, w moim odczuciu robiony w pośpiechu. Gdyby poprawiono kilka rzeczy mogło by być idealnie, a tak jest tylko dobrze. Przerywniki z potworami zostały pocięte do minimum, brak jakiejkolwiek fabuły czy obniżony poziom trudności daje się we znaki. W FU miałem ogromne problemy z niektórymi bestiami, w Generations padały jedna za drugą. Gra po której oczekiwałem tak wiele rozczarowała mnie w tylu aspektach. Jedyne co ratuje ją to Hunting Arts. Dzięki stylom pojedynki w monsterze są na najwyższym poziomie. Walka z potworami daje tak dużo frajdy, że mógłbym chodzić na takie wypady bez końca. Niestety, po powrocie z misji pozostaje pustka. Całościowo, Monster Hunter Generations to solidna gra, która najbardziej zadowoli osoby nie mające styczności z poprzednimi częściami serii. Poziom trudności i inne ułatwienia na pewno zachęcą większe grono do spróbowania. Starzy wyjadacze docenią nowy system walki, ale pewnie jak ja będą już rozglądać się za innymi częściami. Co mi pozostaje, powiedzieć tylko polecam i lecę zbierać materiały na nowe ciuszki dla kotów.

0 komentarzy: